Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi chrisEM z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 7831.01 kilometrów w tym 2718.94 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 36418 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chrisEM.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Imprezy

Dystans całkowity:2365.03 km (w terenie 1108.60 km; 46.87%)
Czas w ruchu:137:18
Średnia prędkość:17.23 km/h
Maksymalna prędkość:65.66 km/h
Suma podjazdów:16522 m
Maks. tętno maksymalne:200 (114 %)
Maks. tętno średnie:170 (97 %)
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:102.83 km i 5h 58m
Więcej statystyk
  • DST 56.00km
  • Czas 01:37
  • VAVG 34.64km/h
  • VMAX 49.41km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 183 (104%)
  • HRavg 166 ( 94%)
  • Podjazdy 349m
  • Sprzęt ZANNATA by Chaos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosomania ŻTC - ETAP X - oczami trzepaka

Niedziela, 7 lipca 2013 · dodano: 07.07.2013 | Komentarze 0

Towarzycho z ŻTCorganizuje w okolicach Skierniewic rywalizację towarzyską na szosie. Dwie pętle po 26km +4. Na trasie kilka sztajfek. Teren lekko pofalowany. Poza ludźmi związanymi z kolarstwem startuje też kilku trzepaków. Np ja. Wystartowałem 2 raz. Poprzednio większą część trasy ciągnąłem się na czyimś kole.
Tym bardziej tym razem nie widziałem się w tej rywalizacji. Dużo większy wiatr i temp. Już to mogło mnie wykluczyć po pierwszej pętli, a jeszcze czułem trudy wczorajszego spływu kajakowego.
Stawiamy się z Thelim na starcie. Razem z nami jeszcze jeden gość ze Skierniewic. Tuż przed startem dobija Exar i dworuje sobie a to z moich butów, a to ze szczeciny na nogach. Takie tam standardowe uprzejmości rowerowe :)
I mu tu tak śmichy, a peleton ruszył.

Obstawiamy tyły


Tym razem jak lokomotywa. Powoli, ospale. Do pierwszego zakrętu. Za zakrętem pierwszy mały podjazd i peleton podzielony na 3. Theli miał nie cisnąć, ale widzę, że załapał się do pierwszej grupy. Staram się utrzymać w 2, ale za pierwszym pagórkiem, jest drugi, znacznie dłuższy. Puls szaleje. Wiem, że jak odpuszczę to potem sam nie dogonię. Za duży wiatr. Więc cisnę. Uff. terez już chwilę z góry. Jadę w grupie. Widzę że Theli zgubił swoją i jedzie sam. Dociskam i jadę ... na czele swoje grupy. Doganiam Thelego i ciśniemy. Grupka się trzyma. Zmieniamy się z Thelim raz i drugi i ... dospawaliśmy do pierwszej grupy. No jest progres! Niestety przed nami jest Józefatów. A tam 2 hopki a potem długi podjazd. Taki podjazd prawdy. Tam pierwsza grupa nam ucieka. I już jej nie dogonimy. Teraz to trzeba się utrzymać w drugiej. Okazuje się, że nie jest to takie trudne, bo poza może 2 kolesiami to nikt nie kwapi się by dać zmianę.

Bywało i tak ;)


Jeden młody się wyrywał, ale jak jak dał zmianę to szybko odpuszczał i tempo spadało do 26km/h. Chcąc nie chcąc cisnęliśmy z Radziem na zmiany. Czasami jeszcze triathlonista z Rawy wyskoczył i poprawił tempo jazdy.
A jak już prędkość kompletnie siadała to jeszcze ktoś. Reszta cierpliwie z tyłu, lekuchno sobie jechała. Uciec się nie dało. Za słabi jesteśmy.
I tak dojechaliśmy do ostatniej prostej, która pięła się długim podjazdem. I oczywiście, jak to trzepaki, daliśmy się objechać na ostatnich metrach tym co się czaili z tyłu.



Próbowaliśmy jeszcze jakoś docisnąć, ale ja zrobiłem karpia, poczułem ołów w nogach i tyle. (mój gps wykazał 42km/h przed metą, a Radzia watomierz oszalał i podał mu wynik w grubych setkach :) )
Jeszcze na ostatnim metrze, jeden przyczajony śmignął mnie o pół koła.
Nie zauważyłem typa wcześniej.

karpiu na mecie


Ale ogólnie fajnie się jechało. Bomby nie było. Minimum zrobione. Czas poprawiony. Można sobie podziękować. ( Chociaż do chłopaków z szosy to nam sporo brakuje. )



panie kierowniku, ja naprawdę byłem przed nim!


Kategoria Imprezy


  • DST 106.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 06:22
  • VAVG 16.65km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 177 (101%)
  • HRavg 150 ( 85%)
  • Podjazdy 411m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

PPM- Bike Orient; Szczepocice

Sobota, 8 czerwca 2013 · dodano: 22.06.2013 | Komentarze 13

Kolejna edycja rajdu na orientację w ramach Pucharu Polski.
Po Dymnie następna z tych wodno-piaszczysto-bagnisto-owadziarskich.
Baza rajdu w okolicach Radomska, więc ruszam rano razem z Thelim oraz Bartem. Jesteśmy o czasie.
Pogoda piękna, nawet trochę za bardzo.
Wszystko fajnie, humory dopisują. Rozpakowujemy sprzęt i ..
nie mam mapnika. Tzn mam ale niekompletny. Nie mogę go zamontować.
Kiepsko, bo z mapą w kieszeni ostatni raz jechałem chyba na swoim pierwszym Harpaganie 7 lat temu. Na dodatek muszę założyć drugie portki w których tę kieszeń posiadam. Będzie ciepło.
Sporo znajomych, dojechała też ekipa Zła czyli Niewe, Che oraz Janek.
Nastąpiła ta krępująca chwila - Co tam, co tam? A ja sondowałem do kogo by się podłączyć by nie męczyć się z mapą. Theli za mocny, Niewe to samo, Bart to wzorowy samotnik, Padło na Janka. Che nie brała udziału w rywalizacji i przez krótką chwilę brałem również pod uwagę to aby zamiast po bagnach pojeździć z nią po okolicznych sklepach. No ale zapłacone za rajd. Trzeba się styrać.
Krótka przemowa organizatora i mapy rzucili. A ludziska rzucili się na nie jak na mięso w '82. Ubiegłego wieku.

W moje prawo czy w twoje?

Jakoś tak wyszło, że pojechaliśmy z Niewe, który narzucił tempo.
Przez tę prędkość pierwszy PK przestrzelamy, ale nawracamy Niewego i podbite. Kolejny wpada szybko. A na następnym (pk 3) trochę za wcześnie się wycofujemy i lampion znajdujemy na okrągło. Straty nie są duże, bo umiejscowienie punktów jest idealne. Jeśli się odmierzy odległość na mapie trudno go nie znaleźć. Tylko, że nie zawsze się chce odmierzać linijką, często pomiar jest okiem :) Następny PK lekko przestrzelony, nie tyle przez zły pomiar, bo chyba go nie było, ale tym razem nikomu nie przyszło do głowy przeczytać opis punktu. Stare gospodarstwo. Niewe już gdzieś zaczyna czesać krzaki, ale na szczęście z budynku za nami wychodzą inni orientaliści i cofamy się nie tracąc za dużo.
Teraz mam obiad . CDN :). Zjadłem. Popiłem. Można pisać.
A więc...
Z 7 na 9. Końcówka z małą ryfką. Ale szybko. Niewe się już tak wkręcił, że troszeczkę się na trasie z nami spoufalał ;) 9 na 17 jeszcze razem, ale nasz niepokój wzbudził brak asfaltu, któren to był na mapie. Ciepło było to może Sołtys zwinął, coby się nie roztopił? Ja z Jankiem i z tym niepokojem się zatrzymaliśmy w celu weryfikacji, a jakiś taki wyrywny Niewe nas zostawił. Okazało się, że trasa się zgadza, PK podbity. Zostaliśmy z Jankiem. Uff teraz można już wolniej. Jedziemy sobie naaaa... na 12. Zachmurzyło się i zaczęło padać. Cóż, nasze słońce (Niewe) odjechało, to i pogoda się jebła. Przejeżdżamy przez Gidle. Taka wioska mała, a kościołów jak w stolycy. Z asfaltu skręcamy przy kapliczce! i dalej polną mazią docieramy do 12. W tej mazi oblepiającej koła utyka Janek. Na punkcie nie czekam bo muchi mnie dopadają stadnie. Wyciągam mapę z kieszeni, rzucam okiem i jadę na 15.



Dojazd szybki, ale końcówka wzdłuż kanału. Wg mapy, bo ja jednak miałem wrażenie, że idę kanałem. Docieram do lampionu, kasuję kartę i widzę jak z traw za mną wychynął Niewe. Majaczy coś, że ma jeden PK więcej, jakąś 13 czy coś. Wyciągam mapę z kieszeni i...



hmm, no tak. całkiem blisko 12 jest 13, ale tego nie było widać na mapie w kieszeni!
Z nieznanych nam przyczyn, może cukier nam za bardzo spadł, nie wracamy kanałem, którym przyszliśmy tylko idziemy w drugą stronę. Nikt tędy jeszcze nie jechał. Widać jesteśmy w czołówce stawki. No to jedziemy, jakieś 20m dalej była woda po kolana więc przeszliśmy z konieczności w marsz. Ale jak wzorcowe głupki zamiast się wycofać to brniemy. Mimo tego, że do końca jest jeszcze ok 1km. Normalnie głupi i głupszy. Praktycznie cały odcinek to brodzenie w wodzie. Aż do ogrodzenia. Bo wzdłuż ogrodzenia nie ma już wody. Są pokrzywy po pas. Muszę przyznać że tu trochę pomogły mi te drugie portki 3/4, bo Niewe to miał krótkie pedalskie gatki i się wyrażał cokolwiek nieparlamentarnie. Na końcu ogrodzenia była taka kropka nad "i" tej przeprawy. Taki rowek z 1,5m miał szerokości. Okazało się, że miał również tyle głębokości, co osobiście sprawdził Niewe. Ale już drogę było widać, dodało nam to sił. Psychę podbudowało i już mknęliśmy po asfalcie. Nawet się potem okazało, że ten wariant był szybszy :)
No ale z 16 coś podkusiło Niewego i pognał za starymi wygami. Tylko, że oni robili inny wariant. A mnie podkusiło jechać za Niewe, chociaż wiedziałem, że i tak mnie zaraz zostawi. A że ja nie mogę tak szybko jeździć po lesie to udałem, że mi się but rozwiązał. I tyle Niewego widziałem. Pojechałem sobie powolu dalej. Siły oszczędzałem bo z mapy wynikało, że PK14 to będzie jeden z fajniejszych. Pośrodku bagien w lesie. I tak sobie jadę, jeszcze w miarę sensowną drogą. Z prawej nadjechał Janek, z tyłu Theli a z przodu Niewe :)
Wbijamy w leśną ścieżkę. Zaczynają się urokliwe bagna. Trochę śmierdzi, ale to nie przeszkadza tak jak muchy. Roje. Setki. Czyżby wyczuły, że już jestem padliną? Teren nie jest łatwy. Trudno utrzymać prędkość powyżej 10km/h. A mucha szybka jest. Szczególnie taka wypasiona. I obsiadają i zlizują pot. A może jaja chciały złożyć? Irytujące to mocno. Tych much jest tyle, że... nie ma komarów! Na bagnach, na własnym terenie, przegrały z muchami. Niestety ciężko się zerka na mapę gdy człowiek czuje się jak kupa. Staram się uciekać przed goniącą mnie czarną chmurą. Punkt ktoś tam, jakimś cudem znajduje. Podbijamy i spieprzamy. Każdy w swoją stronę. Byle dalej od tego miejsca. Niewe gdzieś już uciekł, za mną Janek Przede mną piachy. Mapa w kieszeni, ale jak spojrzeć? Trzeba się zatrzymać. O NIE!!! to już wolę wyjechać w okolicach Ustrzyk. Jadę na azymut. Mocny interwał. Jezusie świebodziński niech ten las się już skończy!
Wysłuchał.
Znalazłem się na normalnej asfaltowej drodze. Zamajaczył mi Niewe. Ale ja podjechałem do przystanku PKSu. Obok w remizie grała muza. Coś a'la Biały Miś. Zzułem beret. Wyjąłem bułkę. No bo jechałem objuczony jakbym chciał zrobić 500km a nie 100, a nie miałem czasu zjeść nic do tej pory. Zresztą pogoda taka, że ciężko coś wmusić. Podjechał Janek. Chwilę pomamrotaliśmy i pojechał. Z naprzeciwka nadjechał Bart. Z dobrymi radami.
-Chris sam to 19 nie znajdziesz. Tam to nie jedź. Tam to nie radzę.
hmm. 19, 19? Theli coś wspominał, że punkt jest przewalony. 40 minut szukał. Kalkuluję czas. Jeśli pojadę na 19 sam to po pierwsze nie znajdę, a jak kogoś spotkam i znajdziemy to i tak stracę dużo czasu. Za dużo. A tu mi i tak wisi 13, której nie będę miał jak zebrać.
Jadę na 13. Dobry wybór. Dobra droga i nie ma much. Chociaż może są tylko boją się partyzantów. Bo to szlak partyzancki jest. 13 podbite, 11 podbite. Na 20 jadę od południa. Chyba z przekory, bo Bart mówił, że od południa nie znajdziesz. Znalazłem i to bez problemu. :)
Z 20 na 1 (punkt żywieniowy). Punkt żywieniowy to ja cały czas mam w plecaku. Pić mi się chce. Akurat jechałem przez wioskę i tam był taki lokalny mały spożywczak. Z którego chwiejnym krokiem wyszedł miejscowy luj. Ale ten miejscowy luj miał nade mną taką przewagę, że miał w ręku piwo. Które to piwo z gracją wypił zanim zniknął mi z oczu. Aż mnie w gardle ścisnęło. Ale się nie zatrzymałem. Byłem w lekkim niedoczasie, a wiedziałem, że takie piwko to mnie może w tym uroczym miejscu zatrzymać na dłużej. Dojechałem do punktu, w tym żywieniowego. Uzupełniłem bidony i wpadłem w gadkę zagajony prze rowerzystę, który się nigdzie nie spieszył. Zaczął mi opowiadać historię, jak to zaczął jeździć na rowerze ale zaczęły go boleć kolana. Dałem się wciągnąć w tę rozmowę bo mnie też bolały kolana od mniej więcej 50 kilometra. Nie bardzo rozumiałem dlaczego, bo i Dymno i Odyseję Miechowską przejechałem bez sensacji kolanowych. Pan mi wyjaśnił, że zmienił ustawienia na rowerze, obniżył siodełko i mu przeszło.
Obniżył siodełko. Obniżył siodełko. Zwoje z trudem zaczęły układać informację w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Przed startem podniosłem sobie siodełko, bo wydawało mi się za nisko. :( Imbus w dłoń, siodło w dół. Dalej było lepiej, bo przynajmniej ból przestał narastać. Pod następny PK, który był na solidnej górce, chociaż niskiej, podjechałem rowerem. Dalej sprawnie na PK4 i PK2. Jak wyjeżdżałem z dwójki zaczęło padać. Dosyć solidnie. Na asfalcie doganiam jakiegoś rowerzystę w zielonej przeciwdeszczowej kurtce. O JANEK! JANEK DAWAJ, DAWAJ! krzyczę. Janek wyrwany z letargu o mało nie wpada do rowu. Gadamy o trasie. Słowo do słowa okazuje się, że Janek jedzie na PK2. Jasiu, ale punkt to już minąłeś!
Janek zawraca. A ja przez obrzeża Radomska jadę na PK5. Można by krócej, ale w tych warunkach pogodowych przejazd przez las raczej szybszy nie będzie. Gdy jestem przed piątką to z nieba już nie pada. Z nieba się leje strumieniami. Ale świeci słońce. Jest ciepło. Super. Ze mnie spływa sól. A że płynę w tej chwili stylem krytym to mam wrażenie, że piję solankę.
Został mi jeszcze jeden punkt do znalezienia. Nie wiem czy mi się to uda, bo wyciągana z kieszeni portek mapa zaczyna się rozpadać. A przez deszcz informacje wycierają się coraz mocniej. Nie ujechałem jednak chyba nawet 2km gdy wjeżdżam w obszar nie tknięty kroplą nawet! Zero. Trzymam więc mapę w ręku i nie chowam jej na wszelki wypadek. Z naprzeciwka nadjeżdżają dwie turystki rowerowe. Wyszpejowane. Eleganckie rowerowe wdzianka. Ja jestem przemoczony do suchej nitki, cieknie wręcz ze mnie. Utytłany błotem, jak Jožin z bažin. Dobra jeszcze tylko PK8, potem meta i też się przebiorę.

Na metę wjeżdżam 30minut przed limitem. Udało się zebrać 19PK z 20.
Nie mam tej 19, którą mi koledzy odradzali. Ale nie na darmo jeździmy jako LosMaruderos - el grupo de lobos y hienas ;)
Ja wbiłem się na 13 pozycję. Theli na 5 a Niewe na 7. Bart za karę zerwał łańcuch.
Jankowi pękła opona. W sumie nie wiem dlaczego bo to dobry chłopak jest.
Po rajdzie też było bardzo sympatycznie. Było co zjeźć i wypić i ogólnie była integracja. Na której nie zostaliśmy, bo.... A to już oddzielna historia.

W 39tym jak niemców goniliśmy to mie 2 palce łańcuch od rowera uciął a i tak byłem pierwszy na mecie!


Kategoria Imprezy


  • DST 164.00km
  • Teren 80.00km
  • Czas 11:00
  • VAVG 14.91km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 172 ( 98%)
  • HRavg 134 ( 76%)
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

DYMNO XV - edycja sado-maso

Sobota, 11 maja 2013 · dodano: 16.05.2013 | Komentarze 4

Opis (z grubsza) i zdjęcia zaczerpnięte ze strony
Strona rajdu
galeria zdjęć organizatora

Rajd na orientację to czasami zabawa w stylu sado-maso. W poszukiwaniu przygód i mocnych wrażeń wybraliśmy się do Łochowa, który ponownie, po kilkuletniej przerwie, gościł uczestników DyMnO, czyli długodystansowego rajdu na orientację dla zespołów 2-osobowych (trasa ekstremalna oraz kajakowa) i solistów (trasa rowerowa i piesza). Jak zwykle było mokro i trudno i jak zwykle wściekłe komarzyce doiły uczestników (szczególnie tych mniej żwawych) bez opamiętania. Wydawałoby się, że wszystkich ucieszą zatem plotki, że następne DyMnO będzie dopiero za dwa lata, ale nie mamy takich złudzeń. Uczestnicy rajdu to bardzo specyficzna grupa dewiacyjna, więc łatwo nie będzie, ale, jak się to mówi, rok nie wyrok, a dwa lata to jak dla brata, więc szybki zleci.
Teraz trochę ode mnie.
Lekko nie było. Z 35PK zrobiłem 28. Nabiegałem się po bagnach. Podziękowania dla budowniczego trasy za przyłożenie się do zadania. Historii większych na trasie nie było, może pod koniec lekkie omamy wzrokowe i gadanie do samego siebie. Ale to z głodu. Skatowany w błocie i piachu sprzęt jęczał, zgrzytał ale też dał radę bez najmniejszej awarii. Chociaż doprowadzenie go do porządku zajęło mi potem cały dzień.
Czy wybrał bym się za rok. Nie wiem, naprawdę nie wiem. ;)

Połącz kółka


A tyle zapamiętałem z rajdu


Kategoria Imprezy


  • DST 28.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 01:25
  • VAVG 19.76km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla po szosie zamiast wyścigu XC

Niedziela, 14 kwietnia 2013 · dodano: 14.04.2013 | Komentarze 0

Miała być impreza XC, ale organizacyjny falstart sprawił że... przyjechało 3 chętnych do ścigania. Jeden nieznany mi Żyrardowiak i przedstawiciel miejscowej elity rowerowej Exarkuun
Nie pozostało nic innego jak zrobić rekonesans trasy i pokręcić się trochę po okolicy. Zrobiliśmy pętelkę przez Kwasowiec.
Ale nie ma tego złego, Wyciągnąłem speca z piwnicy, a leżał tam chyba od października. Ze złych wieści do zapamiętania z początku tego sezonu - zimno i strasznie wiało.


Kategoria Imprezy


  • DST 115.67km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:52
  • VAVG 19.72km/h
  • VMAX 46.60km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 174 ( 99%)
  • HRavg 141 ( 80%)
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTBO czyli Maraton Rowerowy Blisko Otwocka - Dłużew

Sobota, 29 września 2012 · dodano: 01.10.2012 | Komentarze 4

Lampiony, jeszcze w rękach orgów. Niedługo zostaną ukryte. © chrisEM

Na jesienną edycję Maratonu Rowerowego Blisko Otwocka, którą organizuje Otwocka Grupa Rowerowa (od nich pożyczam zamieszczone zdjęcia) wybieram się z Thelim i Marcinem, który jest skromnym ale niezłym napieraczem. Ta edycja nie jest zaliczana do generalki pucharu na orientację, ale i tak nie zamierzamy odpuszczać.
Do Dłużewa gdzie jest baza udaje nam się dotrzeć w rozsądnym czasie i bez nerwówki stajemy na starcie.
Rozdanie map i próba wykreślenia na mapie wariantu przejazdu. Tak robią najlepsi. Ja zawsze jadę na żywioł, albo na kole ;)
Narada wojenna czyli rysowanie wariantu. Każdy narysował co innego, a i tak pojechali razem :) © chrisEM

Na starcie ok 90 osób. Nie ma pretendentów do Pucharu w rajdach na orientację. Oszczędzają siły przed Odyseją?
Blisko 100 osób na starcie. © chrisEM

Kto gotów do jazdy robi sobie pamiątkową fotkę. W końcu trudno przewidzieć jak się będzie wyglądać po.
Przed startem każdy może czuć się potencjalnym zwycięzcą © chrisEM

Niewe wystartował jakby się gdzieś spieszył. Ja za nim. I tak już nie miałem nic do roboty. W połowie drogi do pierwszego punktu dogania nas Goro i Josiv.
Na pierwszy ogień idzie PK3. Czyli Marszałek Niewe wybrał wariant zaliczania trasy przeciwnie do wskazówek zegara. PK podbity jedziemy na ...PK4. Czyli jednak zgodnie z ruchem wskazówek. OK. Ale, ale, żeby zmylić wroga wyjeżdżamy poza mapę. Tam nas nie znajdą. Potem okrążamy punkt. Marszałek Niewe, jego adiutant czyli ja i szeregowy Goro flankujemy go ze wschodu a Josiv z sanitariuszką z zachodu. Tak wszystkich zaskoczyliśmy tym posunięciem, że pouciekali już na inne punkty.
Przy tej kapliczce był PK4. W środku jest księga do której można się wpisać. Nie mieliśmy czasu sami się o tym przekonać. Trzeba było gonić. © chrisEM

Niewe dalej prowadzi blitzkrieg, ale front się rozciągnął i ja z Gorem zostaliśmy w piaskach. Spotykamy się jeszcze z resztą oddziału na PK1, ale dalej już bez wodza błąkamy się od PK11 (gdzie ostatecznie formuje się grupa Ja, Goro i Josiv) do PK5 i poszukując naczelnego dojeżdżamy do PK6. Jest, znaleźliśmy go! Błąka się po łące, która wg mapy powinna być większa. Młody las urósł na tyle, że myli wielu. Niestety znowu rozstajemy się z Niewe i odbijamy PK2,7, 12. Goro przebąkuje coś o kryzysie, ale odbudowuje się na bardzo urozmaiconym szlaku rowerowym, który przebiega pomiędzy 12 i 13 ;).
Dukt rowerowy, pomiedzy 12 a 13 pnk na Otwock MTBO 11 © Josiv

Przed PK14 natykamy się na bardzo fajny skład desek rozdzielczych. Jest malowniczo umieszczony na skraju lasu. A w deskach można przebierać. Jak kiedyś mi się znudzi ta w moim samochodzie to już wiem gdzie szukać czegoś ciekawego.
Ale póki co musimy dalej poszukiwać Wodza. Na PK15 go nie ma. Tak samo jak i na 8. Dogania nas na PK9. Sam nas znalazł. Widocznie się stęsknił. Za PK9 pokonujemy zasieki pod napięciem oraz pole minowe. Jakoś tu się okazuje, że do ogniska kończącego zabawę zostało mało czasu. Przyspieszamy i robimy szybkie przeloty pomiędzy PK16, 17 i 10. 10 jest ostatnim punktem kontrolnym. Możemy wracać na bazę.
Zjazd z 16 do 17 pnk - Otwockie MTBO 11 © Josiv

Tylko że mamy 18 minut i do pokonania spory odcinek w różnych warunkach terenowych. Gdy dojeżdżamy do asfaltu, Goro włącza dopalacze. Chowamy się w jego cieniu aero i można powiedzieć, że mkniemy jak jeźdźcy apokalipsy. Zwłaszcza, że jest nas 4. Górskie opony wyją, psy chowają się w budach, kierowcy uciekają po rowach, krowy gubią łaty, a mieszkańcy mijanych wiosek stawiają gromnice w oknie.
Posłano po księdza. Krótką zmianę daje Niewe a ja jeszcze krótszą. Na końcówce Goro z Niewe wyprzedzają mnie i oddalają się. Mam wrażenie, że zaraz wypluję płuca. Zegar bezlitośnie odlicza ostatnie sekundy i na metę wpadam już po czasie. Nie, nie! Całe szczęście mój czasomierz spieszy się 2 minuty i nie ma karniaków.
UFF. Zrobiony komplet PK. 14 miejsce.
Część wariantu optymalnego wrysowany przez orga. Tę część przejechaliśmy podobnie :) © chrisEM

Jeszcze pasza oraz sympatyczne ognisko na rozluźnienie i wracamy zadowoleni do domów. Pogoda dopisała, powalczyliśmy, socjal wzrósł. Tak powinna wyglądać sobota.
W tak pięknych okolicznościach. Pogoda zrobiła nam dobrze. © chrisEM


Kategoria Imprezy


  • DST 138.00km
  • Teren 70.00km
  • Czas 09:14
  • VAVG 14.95km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • HRmax 167 ( 95%)
  • HRavg 141 ( 80%)
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nocna Masakra 2011 Dębno

Poniedziałek, 19 grudnia 2011 · dodano: 19.12.2011 | Komentarze 2

Debiut na imprezie organizowanej przez Daniela Śmieję. I od razu na wstępie napiszę, że pokazał mi co wiem o nawigacji.
Lekcja pokory. Ciężka lekcja. Nocna nawigacja to jednak inna bajka.
Wybrałem się z drugim mistrzem nawigacji ze Skierniewic czyli z Thelim.
Wyskoczyliśmy jak Kozaki na trasę w kierunku zachodnim i już pierwszy punkt pokazał nam miejsce w szeregu. PK 13 którego szukaliśmy X czasu i w X miejscach.
Chociaż trzeba przyznać że pierwsze podejście mieliśmy idealne, ale zawróciliśmy 150m przed punktem. Potem błądzenie, błądzenie i jeszcze raz błądzenie. W końcu wracamy na asfalt i jeszcze raz uderzamy na PK. Tym razem zawracam będąc... 0,5m przed PK!!! Wystarczyło że obszedł bym drzewo przed którym zawróciłem! Wracam do Thelego, który eksplorował teren przy innym ogrodzeniu. Jemy i zastanawiamy się co dalej, gdy jeden z podobnych nam nieszczęśników (było ich tu razem z nami wielu) znalazł PK i głośno o tym zakomunikował. Chwała mu za to. :)
Na PK16 prowadziła prosta droga ale i tak się trochę zgubiliśmy. Nie wiem jak to się stało ale będąc na właściwej drodze, po sprawdzeniu kompasem kierunków, zjechaliśmy z niej na inną i dopiero jak się skończyła to zawróciliśmy. Może mieliśmy konserwę w plecaku?
Z 16 wybraliśmy się na 11. A na chłopski rozum, po opadach w tygodniu i przy tym jak nam idzie, powinniśmy ten PK odpuścić. A coś mi mówiło - Tam to nie, tam to nie radzę. Na sam punkt dojechaliśmy jako-tako, ale nie obyło się bez przestrzelenia - i niestety znów byliśmy pod punktem, w sensie dosłownym bo stał na górce, ale głowy nie chciało nam się podnieść.
Za to powrót z tego punktu to była gehenna. Tyle energii w błoto to dawno nie wpakowałem. Spociłem się jak mysz i zmachałem straszliwie. Mokre łachy podczas dalszej jazdy mocno mi dokuczały. Przy każdym postoju lub jeździe po asfalcie strasznie marzłem.
PK10 znowu błądzenie - nastawiliśmy się na znalezienie ruin, bo tak było w opisie, a w ruinę popadało nasze morale i zasoby energii. Co pewien czas pojawiają się światełka innych rowerzystów i znikają! Blair witch? PK znaleziony w końcu trochę dzięki poprawie metod nawigacji, ale też dzięki fartowi.
Po drodze na następny punkt zatrzymujemy się w lokalu gastro w Mieszkowicach.
Chłopaki w barze namawiają na browara, ale my goście w trykotach bierzemy rosół - pyszny i odpowiednio tłusty, oraz herbatkę z cytryną. :)
Odpoczywam i regeneruję się na tyle, że przez 3 następne PK nie będzie mi dokuczać zimno. Podejmujemy też decyzję o odpuszczeniu prawie połowy punktów.
Wychodzimy z baru i o ile mnie jest cieplutko to Radzio dostaje delirki i przez jakiś czas miotają nim dreszcze.
Za to następne PK 12 i 15 zaliczamy jak po sznurku i wydaje się że 4 też nam lekko wpadnie na kartę. Niestety na teoretycznie prostej leśnej drodze znowu się gubimy. Radziu sprawdza kierunki i zawracamy, jak się potem okazało z dobrej drogi (Ta cholerna konserwa w plecaku!) Błądzimy po lesie, mijamy jednych piechurów, potem drugich, a m sobie kręcimy kółka po lesie. Decydujemy się powrócić do miejsca gdzie zawróciliśmy i tam spotykamy kolejnych piechurów, którzy utwierdzają nas w tym że jesteśmy na dobrej drodze. Nie wierzymy w to że przez ponad godzinę błąkaliśmy się po lesie. Na punkt docieramy przez Dyszno, robimy mały popas i decydujemy i odpuszczeniu kolejnych 2 PK. Pozostał nam tylko PK5 i baza.
W drodze na PK odcięło mi zasilanie. Puls leciał w dół jak wartość greckich obligacji. 155, 145, 140, 135, 133, 128, 125... Dobrze że znowu zabłądziliśmy, to sobie przykucnąłem. Miałem ochotę wyjąć folię NRC, owinąć się i godzinkę kimnąć ( dzień wcześniej spałem 3,5h). Psim swędem trafiamy na jaz, który wydaje się że jest tym jazem z opisu PK. Znowu godzina w plecy bo uparcie krążymy wokół tego jazu, przeczesując wszystkie krzaki i drzewa. Odjeżdżamy kilkakrotnie nad pobliskie jeziorko i wracamy. Ja już praktycznie nie funkcjonuję, chcę tylko wrócić do bazy, jest mi wszystko jedno czy zaliczymy ten PK. Jest mi cholernie zimno, chce mi się spać i nie mam na nic siły. Radziu obiecuje że ostatni raz jedziemy nad jeziorko i jak nie będzie to na bazę. Niestety jeszcze chyba 2 razy tam wracamy, może raz. Nie pamiętam.
A właściwy jaz był jakieś 100m dalej i znaleźliśmy go chyba tylko dlatego że inni uczestnicy się tam zaplątali i mieli te cudowne światełka, które było widać z drugiej strony małego jeziorka.
Za pazuchę wsadziłem folię NRC, bo zaczynałem mieć już dreszcze i wyruszamy na ostatni odcinek naszego nocnego tripu. Na bazę. Więc jeszcze tylko wytelepanie na poniemieckim bruku. Zdajemy karty, bierzemy gorący przysznic, jemy przydziałowy makaron i zaliczamy zgon. Po 2h snu budzą nas gromkie brawa na sali gimnastycznej. To zwycięzcy odpierają pucharki. Ledwo żywi wyczłapujemy na salę i przyłączmy się do owacji dla tych, którzy wykazali się największym kunsztem nawigacyjnym i nie poddali się terenowi i wiatrowi w tę grudniową noc.
My ostatecznie zajęliśmy 12 miejsce na 27.
Powrót do domu, następnego dnia czyszczenie przez 5h roweru i przygotowanie go do zimowego snu bo chyba do wiosny powisi sobie pod powałą.


Kategoria Imprezy


  • DST 217.00km
  • Teren 70.00km
  • Czas 09:27
  • VAVG 22.96km/h
  • VMAX 50.93km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 176 (100%)
  • HRavg 146 ( 83%)
  • Podjazdy 1010m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

PPM - Jesinne Trudy - Cieszyno

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 26.09.2011 | Komentarze 0

Całość trasy z grubsza opisał już Theli http://theli.bikestats.pl/589270,Jesienne-Trudy-Cieszyno.html
Więc pozostaje dodać mi tylko 3 grosze.
Wyjazd doszedł do skutku, choć się nie zapowiadało. Theli złamał się jednak w ostatniej chwili i oderwał się granatem od klawiatury. Ja przetrąciłem sobie nadgarstki szpadlem i żeśmy pojechali. Twarze zarośnięte i zmęczone.
Dobrze że radyja we wozie nie mam to gadaliśmy i dzięki temu nie usnąłem. Mimo nawigacji dżipies nie skręciliśmy tam gdzie trzeba, ale nie ma tego złego. Trafiła nam się kolacja. I już o 3:20 gdy zgasło światło w mej głowie też wyłącznik stęknął i załączył się dopiero o 6AM. Dobrze że spaliśmy na profi materacach w normalnych łóżkach bo inaczej to mógłbym sobie imprezę odpuścić. A tak o dziwo nawet nie czułem się senny. Jednak kompletnie nieprzygotowany sprzęt i łachy odroczyły nas start o dobre 40 minut.
Mapniczek Miry, który miał mi objawić nowe nieznane oblicze nawigacji okazał się nie pasujący na mą carbonową kierkę s-works :). Więc lżejszy o to dziadostwo i luźniejszy, gdyż nie musiałem nawigować, pojechałem trzymając się koła Radziowego, który chyba postanowił te 40 minut nadrobić. Przez pierwsze 2 punkty regulowaliśmy rołery :). Szkoda że nie nasmarowaliśmy jeszcze łańcuchów bo będą nam tak jęczeć przez następne 11h. Za jednym z pierwszych PK Radziu zalicza pierwszą glebę. Wywala się centralnie przede mną. Daję po heblach i oczami wyobraźni już widzę jak ląduję ryjem w błocie. Pewnie by tak było, ale dzisiaj pode mną Epic, który ocala mi tyłek i żebra Radzia. Przez pierwsze 8 PK asfalty większości. Bez mapy przed sobą to straszne nudy. Szykowałem się na szlajanie po lasach.
Proponuję Radziowi że dam mu zmianę. Gasi mój zapał pytaniem - A dasz radę?
No cóż. Mimo wszystko wyjeżdżam na czoło.
Dzień ciepły i wiatr bliski zeru. Jedzie się naprawdę klasa. Po zaliczeniu ósmego PK w bidonach sucho. Zajeżdżamy do sklepu. Tankowanie i mały popas. Pogadanka z innym bajkerem biorącym udział w tej samej imprezie.
Kolejne PK na trasie oferują więcej terenu. A i my sami obieramy nie zawsze najszybsze, ale z pewnością ciekawsze warianty terenowe. Pojawiły się pagórki, błotko i doły. Piachów na które przygotowywał mnie Theli praktycznie brak.
Szpeszjal spisuje się naprawdę zajebiście. Daje sporo radochy. Skręca tak jak chcę i wtedy kiedy chcę. Kiedy chcę przyspieszam i hamuję. Na Crossowym Unibiku zawsze na każdą z tych czynności potrzebowałem więcej czasu. Szczególnie przyspieszanie wymagało samozaparcia. Sorry Uni, ale chyba jesteś za gruby :)
Szalejemy tak sobie, nawet w kilku miejscach udaje mi się wykazać nawigacyjnie, ale w pewnym momencie zauważam że po każdym batonie ciężej mi się jedzie. Czuję już do nich lekki wstręt. To pierwsze oznaki kryzysu. Ciepło tego dnia też daje mi się już we znaki, więc każdy las daje ulgę. Przed jednym z przedostatnich PK zaliczamy pierwszą poważniejszą wtopę nawigacyjną. Na dodatek jedziemy jakąś popapraną drogą z głębokimi koleinami wypełnionymi wodą. Czuję już pewną słabość w rękach i coraz trudniej mi się lawiruje pomiędzy kałużami. W pewnym momencie Radziu dostrzega swoją pomyłkę i szczerze się do niej przyznaje. Czuję się skonany i nie mam ochoty wracać tymi dołami. Nie ma jednak wyjścia. Chwytam mocniej kierę i jadę. W pewnym momencie słyszę za sobą okrzyk - O rzesz k..a! i głuchy łomot. Hamuję, odwracam się i widzę Theliego jak leży na wysepce pomiędzy głębokimi koleinami i zwija się z bólu. Kółko mu się uśliznęło. Zbiera się po 5 minutach i jedziemy dalej. Jeszcze 2 PK i zmierzamy w stronę bazy. Docieramy przed zachodem słońca. Z kompletem PK. To już drugi raz w naszej karierze :)
Na miejscu schodzi z nas reszta ciśnienia. Jemy zupkę, ja z dokładką. Słodką bułę z przydziału i zalegamy w domku. Jeszcze walka z inwazją komarów i ględzimy sobie przy piwku. Opijamy jazdę i pierwszy udany wyjazd Szpeca na imprezę.
Zalegam snem kamiennym. Rano czuję lekkie zakwasy, ale gorsze jest odwodnienie i obdarty tyłek, który zresztą już wczoraj odbierał przyjemność z rowerowania.
Śniadanko, pakowanko i 8:30 wyjazd do domu. Szkoda bo dzień piękny i można by posiedzieć nad bajorkiem. W domu czeka jednak robota. Ech. Dojeżdżamy jakoś tak spokojnie i bez sensacji.
Dobrze że się wyrwaliśmy z domu. Wyjazd udany. Okolice miłe. Organizacyjnie też nie można się przyczepić. Może tylko o to że za łatwo poustawiane te PK.
A tak poza tym? Zajęliśmy 9 miejsce :)

ps. Tak zapinaliśmy na metę że nie było kiedy fotek porobić.
Elementem charakterystycznym trasy były małe kościółki, wielce urokliwe.


Kategoria Imprezy


  • DST 170.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 11:00
  • VAVG 15.45km/h
  • VMAX 58.28km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 175 (100%)
  • HRavg 136 ( 77%)
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Xenon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyrypanie na IWW

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 25.08.2011 | Komentarze 6

Byłem na I edycji Izerskiej Wyrypy i po tamtych przeżyciach wyjazd tegoroczny był jak pielgrzymka lub jak terapia. Postanawiam jechać zreanimowanym po zeszłorocznej powodzi samochodem i to też dodało klimatu do wyjazdu.
Tym razem jadę z Thelim. Więc jakby co to będzie raźniej :)
Wyjazd bez większych niespodzianek. Tylko 2,5h obsuwy. Droga wlecze się koszmarnie a Radziu na każdej stacji orlenu poszukuje jakiś mitycznych kanapek ;) . Przejeżdżamy przez 2 fronty burzowe z oberwaniem chmury.
We Wrocławiu jeszcze 1h na zakupy Radzia plus 1h na popas i tankowanie. Na miejscu jesteśmy przed 22. Przygotowanie rowerów, bo przecież nie można było tego zrobić w domu :) , kolacja i jest 24. I wtedy okazuje się że odprawa jest o 6 z start o 7 a nie jak nam się zdawało o 8, czyly godzinka mniej snu. Poranek w normie. Bez emocji i niespodzianek. Zabrałem tylko krótkie portki, ale pogoda zapowiada się dobrze i Radziu pożycza mi nogawki, więc zmarznąć nie powinienem.
Problem z doborem ciuchów jest taki, że na mocnych podjazdach pot leci strumieniami a na szybkich zjazdach robi się zimno. Limit czasu to godz, 22 i może już człowiekiem telepać.
Decyduję się założyć nogawki i koszulkę z długim rękawem.
Organizatorzy przygotowali 2 pętle po 75 km w optymalnym wariancie. W bazie rajdu otrzymujemy mikro mapki z zaznaczonymi punktami na których są rozdawane mapy właściwe, więc kto nie zapoznał się z mapą rejonu to wariant pętli wybierał w ciemno.
Za mnie wybrał Radziu :) , którego postanowiłem sie trzymać dopóki sił wystarczy.
A wybór był taki że jedziemy najpierw pętlę wschodnią a pojechaliśmy zachodnią.
Spoko, znam już tę opcję wyboru z Harpagana w Osowie ;).
W05 zaliczone w małej grupce, ale na W02 już tylko we 2. Radziu upiera się że punkt jest dalej i chwilę marudzimy. Mój licznik nie działa więc mogę opierać się tylko na topo mapy. Jedziemy dalej i zaliczamy PK z drugiej strony i mamy już kilka minut straty. Dla mnie jest to zła wiadomość bo wiem że teraz Radziu dociśnie, a ja mogę za nim nie nadążyć.
Na W01 proponuję nieśmiało wariant bardziej przejezdny ale Kierownik wycieczki wybiera terenowy więc dalej jedzie w mokrych butach. Niemniej na punkcie jesteśmy szybko.
W03 też z rozpędu tzn po asfalcie. W lesie Theli zalicza glebę gdy okazuje się że obranym zjazdem jednak nie zjedzie. Ja spękałem i rower sprowadzam. Na grodzisku tracimy czas na ustalenie południa gdyż widocznie mamy inaczej kompasy skalibrowane :).
Do W04 docieramy szlakiem. Nie wiem czemu nie wybraliśmy zdecydowanie krótszego wariantu bezpośrednio na południe. Na punkcie Kierownik wybiera niezrozumiałą dla mnie opcję przejazdu przez W07 by potem pojechać W06. Siedzę dzisiaj na kole więc do opcji 6 – 7 staram się przekonać tylko przez chwilę. Po wyjechaniu z W04 Radziu tnie przez rżysko i chwilę kręcimy się po polu.
Wyjeżdżamy na asfalt i jedziemy na W07. Spotykamy tam bajkerów z którymi zaczynaliśmy pętlę. Mają nad nami punkt przewagi.
Do W06 z krótką stratą bo dla zmyłki droga była rozkopana. Przed punktem Theli pakuje się w jakąś leśną ścieżkę a ja jadę drogą. Na punkcie czekam na niego, ale chyba był tu przede mną i gna już na następny PK. Hmm, znamy to zagranie z Dymna. Co nie Bart ;)
Mógł chociaż powiedzieć Kris liw mi elone! Z tobą nie zdobędę pucharka!
Trudno, dalej samotnie. Ale nie ma tego złego. Wreszcie mam czas żeby coś zjeść. Nikt nie pogania więc można się trochę rozejrzeć. Widoczki tu przednie a wioski z poniemiecką zabudową mają niepowtarzalny klimat.
No i licznik ni z tego ni z owego zaczął pokazywać dystans. :)
Zmieniam koncepcję i jadę na W12. Długi przelot asfaltem i zaczynam mozolny podjazd. Słońce dopieka, kamienista droga zrujnowana przez ciężki sprzęt. Dojeżdżam do lasu. Błogi cień i zjazd. Punkt stoi przy ścieżce, więc odnaleziony bez problemu. Następnie krótki podjazd do żółtego szlaku i zjazd do trzech lipek.
Do W14 postanawiam dojechać przez Czechy. Do granicy asfaltem i szutrem. Droga się kończy i co dalej. Na mapie widać jakąś ścieżynę ale tu jej nie ma. Może była kiedyś, ale gdy każdy ma furę mogła zarosnąć. Schodzę do strumienia. Po drugiej stronie Czechy. Idę wzdłuż ale po czeskiej stronie ani śladu ścieżki. Krzaki i bujne chwaściska coraz bardziej utrudniają marsz. Rezygnuje i wdrapuję się na górę. Jeszcze raz jadę szutrówką tym razem uważniej i znowu nic.
Zjeżdżam do strumienia i gleba. Koło wpadło w wielką dziurę i przeleciałem przez kierownik.
Luuuz, nie pierwszy i nie ostatni zapewne. Tym razem przechodzę przez strumień i szukam u sąsiadów. Jest. Była zupełnie blisko. Szuter, asfalt pod górę do lasu a w lesie ... asfalt. Trochę pokrzywiony ale jedzie się szybko. Punkt za tablicą POZOR HRANICA . I co teraz. Można wybrać drogę krótszą ale wtedy trzeba przedzierać się przez las, albo dłuższą komfortową. Wjeżdżam w las ale po 20m się wycofuję. Czuję że kiepsko u mnie z siłami. A tu dłuuuugi zjazd przez las po dobrej drodze. Więc jadę w dół i w dół.


Mijam Srbska i granicę w Miłoszowie. No i teraz jak się zjechało to trzeba wjechać. Słońce świeci, poziomice gęsto. W górę. Jak się już przywitało Wielką stróżę to do W13 bez problemu, chociaż ścieżka na mapie jest ciut dalej niż w rzeczywistości.
W11 jakoś z marszu. Raczej łatwy punkt.
W10 niby prosty a się zaplątałem i straciłem dużo czasu i resztki sił. Odmierzałem odległość, ale mój licznik ciut zaniża i przejechałem właściwą ścieżkę mimo że wyraźnie było widać ślady opon rowerowych. Niestety tam gdzie mnie zaprowadził licznik nie było ścieżki, ale na moje nieszczęście była 100m dalej i były tam jakieś ślady. I to pewnie Theliego. Tak jak on wpakowałem się w tę ścieżkę i dalej gdzie jazda była prawie niemożliwa przez głębokie koleiny. Zawróciłem lekko wnerwiony z zamiarem sprawdzenia wcześniejszej ścieżki i W10 zaliczony. Kurna to było takie proste a przez zamroczenie 30min w plecy, że o siłach nie wspomnę.
W09 w fajnym miejscu na łysym wzgórzu przy skałkach. Oczywiście najpierw trzeba było trochę podjechać ale potem można było zjechać :).
Do W08 lesnym szutrem. Szybko i w zasadzie bezboleśnie, poza końcówką, gdzie po raz kolejny natknąłem się na zarośnięte wysoką trawą b.głębokie koleiny. Jechać po tym ciężko i nogę można zwichnąć.
Powrót do bazy w Zarębie obok malowniczego zakładu karnego.
Jest już po 15 gdy oddaję kartę z pierwszej pętli. Idę po michę makaronu. A potem po drugą. Mam wrażenie że zjadłbym przysłowiowego konia z kopytami. Idę na mały przepak. Uzupełniam płyny i batony. Trochę suszę buty i zmieniam skarpety. Smaruję łańcuch. Odwlekam wyjazd na drugą pętlę.
Kompletnie nie czuję się na siłach. Łeb nie ciut boli i mam ochotę poleżeć pół godziny w chłodnej sali. Z trudem odpycham tę myśl i wyjeżdżam. Jest 16:00. Postanawiam pojechać powoli z godzinkę. Może po 17:00 sie ochłodzi i kryzys minie. Noga nie podaje. Byle do granicy lasu. Tam się odetchnie. Na całą drugą pętlę nie mam najmniejszych szans, więc skreślam oddalone PK.
E01 jest blisko, ale zostawię go sobie na powrót.
E03 polana na szczycie. Łatwy. Jak się już podjedzie :)
Szybki zjazd i mijam właściwy skręt. zjeżdżam ze szlaku na drogę. Powrót na zielony i raczej psim swędem niż poprawną nawigacją odnajduję E06, który jest w zarośniętym wąwozie u zbiegu 2 strumieni. E13 odpuszczam. Jest za Wielką strużą, która dała mi już dzisiaj w kość. Przejeżdżam przez słoneczną Leśną. Zupełnie inaczej ją zapamiętałem po zeszłorocznym pobycie.
Dalej niebieskim szlakiem rowerowym do E10. Znowu mozolnie po górę. Kryzys trzyma. Całe szczęście jadę w cieniu. Potem szybki krótki zjazd i podbijam E10, który jest w sporym zagłębieniu. Popełniam błąd i zamiast wrócić na szlak rowerowy zjeżdżam do asfaltu.
No i teraz żeby dojechać do E14 muszę wysokość nadrobić. Ostatni odcinek tak mnie wyczerpuje że będąc 50m od punktu szukam go dobre 20 minut. Mapa mi już nic nie mówi a dodatkowo w błąd wprowadza mnie miejscowy. Dojeżdżam do czarnego szlaku rowerowego i orientuję się gdzie jestem. Zawracam i już bez problemu znajduje lampion.
W dole majaczy droga którą mogę dojechać do E12. Zjeżdżam przez łąkę na azymut. Idzie nawet sprawnie gdy nagle wpadam na elektrycznego pastucha! Cienki drut opiera się na główce ramy, a mój rower prze na dół. Drut się mocno rozciąga i przez chwilę wydaje mi się że będzie jak na kreskówce – drut wróci do swojej pozycji wpierw wystrzeliwując mnie jak z procy. Jednak nie. Pęka a ja dostaję strzał w łydkę.
Słońce zaczyna się chować robi się chłodniej. Mimo to i tak żłopię wodę jakbym z pustyni wrócił. Izotonik nie wchodzi, batonów nie ruszyłem.
Jadę na E12. Jest schowany pod mostem. Fajny punkt.
Do E11 na starym nieczynnym moście mam zamiar dojechać nasypem kolejowym. Nie znajduję go i jadę naokoło przez Gryfów Śląski, gdzie spotykam Radzia. Oczywiście wciska mi kit jak to przypadkiem sie zgubiliśmy na W06 ;). Trochę wylewamy żale jak to nam kiepsko idzie i każdy jedzie w swoją stronę. Dojeżdżam do mostu, podbijam kartę i schodząc nie zauważam kamienia w trawie. Nóżka się wygina i do zmęczenia dokładam ból w kolanie. Jadę na E09. Słońce już poniżej horyzontu. Robi się przyjemnie chłodno. E09 jest przy brzegu jeziora w OW złoty potok. Piękny zjazd, podbicie karty i... Jak ja podjadę? Kolano napieprza, sił brak. Zaciskam zęby i powoli w górę. Gdy wracam na drogę jest już ciemno. Nie ma mowy o zaliczeniu E07 tli się jeszcze nadzieja na E01, który jest bardziej po drodze. Niestety ból kolana nie ustępuje a lampka w zasadzie nic nie oświetla. W Leśnej już wiem że o E01 mogę zapomnieć. Zwłaszcza że wg opisu to koniec ścieżki w wąwozie. Nawet jakbym miał więcej czasu to z tym oświetleniem nie dam rady. Z Leśnej do Lubania wybieram mniej uczęszczaną drogę. Ruch tam zerowy, ale za to pełno dziur i łat. A tyłek już dzisiaj swoje wycierpiał. W wielu miejscach jest też zupełnie ciemno i jadę z wytrzeszczem, żeby na coś nie wpaść. Droga się dłuży a czas ucieka szybko. Postanawiam na Zarębę skręcić w Kościelniku. Wygląda na łatwiejszy przejazd i bez wspinaczki. Niestety na mapie tan przejazd jest częściowo ukryty pod wlepką z telefonami do orgów. Dzięki :/
Zjeżdżam jednak w jakąś boczną drogę. Jest asfaltowa i niby kierunek ma dobry. W tle światła kamieniołomów. Po kilku minutach kopalnia znalazła się nie po tej stronie co trzeba. Zawracam.
Jadę wolniej, by dojrzeć właściwy zjazd. Jest leśna droga. W świetle latarki ledwo widać doły i kałuże. Jadę powoli. Sprawdzam czas. Kiepsko. Przejeżdżam przez drogę która prowadzi od rampy kolejowej do kamieniołomów. Już wiem gdzie jestem. Jeszcze trochę terenu i jestem w bazie. Ale znów na drodze te cholerne zarośnięte koleiny! Brakuje mi gleby do pełni szczęścia. Zwalniam jeszcze bardziej, Byle do przodu. W końcu pierwsze zabudowania i za chwilę podjeżdżam do szkoły. Skręcam w bramę i WTF!! Nie zauważyłem krawężnika przed bramą i koła łapie uślizg. Podpieram sie w ostatniej chwili. Schodzę z roweru. Mam dość. Oddaję kartę sędziom. Jest 21:53.
7 minut zapasu. Rzucam sie na wodę a potem szukam Radzia, który już pewnie gdzieś siedzi obżarty. Nie znajduję go jednak i idę na makaron. Siedzę podpierając głowę i staram się zjeść. Wchodzi jednak opornie i po połowie odpuszczam. Nie dam rady. PIIIIIĆ!

Ostatecznie okazało się że zająłem 23 miejsce na 48 startujących. Na drugiej pętli byłem pewien że swojego miejsca będę szukał na końcu listy.
Dawno się tak nie stargałem ale za rok pojawię się tam na pewno,
Super impreza a Organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Jeśli ja jako maruderos nie mogę się przyczepić to znaczy że warto się pojawić :)

A na deser zamek Czocha


Kategoria Imprezy


  • DST 128.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 07:07
  • VAVG 17.99km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 177 (101%)
  • HRavg 141 ( 80%)
  • Podjazdy 911m
  • Sprzęt Xenon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złoto Dla Zuchwałych - Unisław

Sobota, 4 czerwca 2011 · dodano: 23.06.2011 | Komentarze 0

Track z trasy http://www.everytrail.com/view_trip.php?trip_id=1125382
Mocno zaległy wpis, więc skorzystam ze wspomnień kolegów uzupełnionych moimi trzema groszami. :)
Z relacji Theli'ego
Impreza na orientację w ramach Pucharu Polski w Maratonach na Orientację. Tym razem ma być 170km. Jak się okazuje - będzie sporo mniej.

Na miejsce pojechaliśmy ekipą (Bart, Chris i ja) dzień (a raczej noc) wcześniej. Bez porządnej kolacji (brak czajnika spowodował, że musieliśmy zadowolić się suchą karmą) położyliśmy się dosyć późno spać.
Koledzy z timu zadbali odpowiednio o to, żeby człowiek w nocy nie zmrużył oka ;)
Rano wstajemy 3h przed startem. Dzięki temu jesteśmy wyszykowani i objedzeni jak nigdy. Start na mapie o niewiadomej skali - była to przeskalowana "pięćdziesiątka" a skalę mieliśmy ustalić sobie sami już w trasie :) Wyrysowałem w myślach wariant i przebiegi tras - nie lubię malować pisakiem po mapie (choć tak się powinno robić). Start trochę przymarudzamy.

CDN


Kategoria Imprezy


  • DST 95.33km
  • Teren 80.00km
  • Czas 07:38
  • VAVG 12.49km/h
  • VMAX 30.85km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 174 ( 99%)
  • HRavg 141 ( 80%)
  • Podjazdy 380m
  • Sprzęt Xenon
  • Aktywność Jazda na rowerze

DYMNO Sadowne - koszmar powrócił!

Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 15.05.2011 | Komentarze 4

Impreza z cyklu Pucharu Polski w rajdach na orientację. Tym razem odbywała się w miejscowości Sadowne (tereny pomiędzy Wyszkowem i Brokiem). Budowniczy trasy dołożył wszelkich starań by uczestnicy wjeżdżając na metę dziękowali Bogu.
Najszybsze skojarzenia to: bagna, komary, piachy, meszki, nie wiem gdzie jestem?, komary, nie wiem co tu robie?, meszki, dlaczego mnie wszystko swędzi?, komary?, dlaczego nie mam siły?, meszki.
Nie byłem specjalnie przygotowany do tego rajdu, rowerowo sezon nie układa się tak jakbym chciał. Rotawirus który dopadł mnie w tygodniu skazywał mnie na powolne kręcenie. I tak też było, ale nie sądziłem że po 30km będę miał dość, a od 40km jechałem siłą woli. Dostałem takiego zamroczenia że 2 kolejne punkty minęliśmy o mniej niż 100m i tłukliśmy się po krzakach przez następne pół godziny trafiając do punktu wyjścia. Jak już przestanę się drapać to rozpiszę kolejne PK. Fart niesamowity z pogodą. Pomiędzy niewyraźnym piątkiem i beznadziejną, deszczową niedzielą - idealna sobota! Gdyby padało tak jak dzisiaj to bym chyba zmarł na trasie.
Zrobiliśmy sporo błędów, poczynając od 30minutowego poślizgu na starcie przez brak strategii zaliczania PK po nieuważne studiowanie mapy i poleganie na intuicji :) kończąc na niezabezpieczeniu się przeciwko tym cholernym małym bestiom, które chciały wyssać ostatnią kroplę krwi.
Czy pojedziemy za rok? Może jak przyschną rany uda się podjąć decyzję.
edit
nie mogę się coś zebrać za opis punktów, więc tylko kilka fotek. Do pewnego momentu dało się jeszcze coś pstryknąć, później człek myślał tylko o tym by spadać z tego lasu :)
Bobrza tama

Bart i bobrza chata

Nie sikam, tylko szukam lampionu


Kategoria Imprezy