Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi chrisEM z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 7831.01 kilometrów w tym 2718.94 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chrisEM.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:170.00 km (w terenie 50.00 km; 29.41%)
Czas w ruchu:11:00
Średnia prędkość:15.45 km/h
Maksymalna prędkość:58.28 km/h
Suma podjazdów:2200 m
Maks. tętno maksymalne:175 (100 %)
Maks. tętno średnie:136 (77 %)
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:170.00 km i 11h 00m
Więcej statystyk
  • DST 170.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 11:00
  • VAVG 15.45km/h
  • VMAX 58.28km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 175 (100%)
  • HRavg 136 ( 77%)
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Xenon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyrypanie na IWW

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 25.08.2011 | Komentarze 6

Byłem na I edycji Izerskiej Wyrypy i po tamtych przeżyciach wyjazd tegoroczny był jak pielgrzymka lub jak terapia. Postanawiam jechać zreanimowanym po zeszłorocznej powodzi samochodem i to też dodało klimatu do wyjazdu.
Tym razem jadę z Thelim. Więc jakby co to będzie raźniej :)
Wyjazd bez większych niespodzianek. Tylko 2,5h obsuwy. Droga wlecze się koszmarnie a Radziu na każdej stacji orlenu poszukuje jakiś mitycznych kanapek ;) . Przejeżdżamy przez 2 fronty burzowe z oberwaniem chmury.
We Wrocławiu jeszcze 1h na zakupy Radzia plus 1h na popas i tankowanie. Na miejscu jesteśmy przed 22. Przygotowanie rowerów, bo przecież nie można było tego zrobić w domu :) , kolacja i jest 24. I wtedy okazuje się że odprawa jest o 6 z start o 7 a nie jak nam się zdawało o 8, czyly godzinka mniej snu. Poranek w normie. Bez emocji i niespodzianek. Zabrałem tylko krótkie portki, ale pogoda zapowiada się dobrze i Radziu pożycza mi nogawki, więc zmarznąć nie powinienem.
Problem z doborem ciuchów jest taki, że na mocnych podjazdach pot leci strumieniami a na szybkich zjazdach robi się zimno. Limit czasu to godz, 22 i może już człowiekiem telepać.
Decyduję się założyć nogawki i koszulkę z długim rękawem.
Organizatorzy przygotowali 2 pętle po 75 km w optymalnym wariancie. W bazie rajdu otrzymujemy mikro mapki z zaznaczonymi punktami na których są rozdawane mapy właściwe, więc kto nie zapoznał się z mapą rejonu to wariant pętli wybierał w ciemno.
Za mnie wybrał Radziu :) , którego postanowiłem sie trzymać dopóki sił wystarczy.
A wybór był taki że jedziemy najpierw pętlę wschodnią a pojechaliśmy zachodnią.
Spoko, znam już tę opcję wyboru z Harpagana w Osowie ;).
W05 zaliczone w małej grupce, ale na W02 już tylko we 2. Radziu upiera się że punkt jest dalej i chwilę marudzimy. Mój licznik nie działa więc mogę opierać się tylko na topo mapy. Jedziemy dalej i zaliczamy PK z drugiej strony i mamy już kilka minut straty. Dla mnie jest to zła wiadomość bo wiem że teraz Radziu dociśnie, a ja mogę za nim nie nadążyć.
Na W01 proponuję nieśmiało wariant bardziej przejezdny ale Kierownik wycieczki wybiera terenowy więc dalej jedzie w mokrych butach. Niemniej na punkcie jesteśmy szybko.
W03 też z rozpędu tzn po asfalcie. W lesie Theli zalicza glebę gdy okazuje się że obranym zjazdem jednak nie zjedzie. Ja spękałem i rower sprowadzam. Na grodzisku tracimy czas na ustalenie południa gdyż widocznie mamy inaczej kompasy skalibrowane :).
Do W04 docieramy szlakiem. Nie wiem czemu nie wybraliśmy zdecydowanie krótszego wariantu bezpośrednio na południe. Na punkcie Kierownik wybiera niezrozumiałą dla mnie opcję przejazdu przez W07 by potem pojechać W06. Siedzę dzisiaj na kole więc do opcji 6 – 7 staram się przekonać tylko przez chwilę. Po wyjechaniu z W04 Radziu tnie przez rżysko i chwilę kręcimy się po polu.
Wyjeżdżamy na asfalt i jedziemy na W07. Spotykamy tam bajkerów z którymi zaczynaliśmy pętlę. Mają nad nami punkt przewagi.
Do W06 z krótką stratą bo dla zmyłki droga była rozkopana. Przed punktem Theli pakuje się w jakąś leśną ścieżkę a ja jadę drogą. Na punkcie czekam na niego, ale chyba był tu przede mną i gna już na następny PK. Hmm, znamy to zagranie z Dymna. Co nie Bart ;)
Mógł chociaż powiedzieć Kris liw mi elone! Z tobą nie zdobędę pucharka!
Trudno, dalej samotnie. Ale nie ma tego złego. Wreszcie mam czas żeby coś zjeść. Nikt nie pogania więc można się trochę rozejrzeć. Widoczki tu przednie a wioski z poniemiecką zabudową mają niepowtarzalny klimat.
No i licznik ni z tego ni z owego zaczął pokazywać dystans. :)
Zmieniam koncepcję i jadę na W12. Długi przelot asfaltem i zaczynam mozolny podjazd. Słońce dopieka, kamienista droga zrujnowana przez ciężki sprzęt. Dojeżdżam do lasu. Błogi cień i zjazd. Punkt stoi przy ścieżce, więc odnaleziony bez problemu. Następnie krótki podjazd do żółtego szlaku i zjazd do trzech lipek.
Do W14 postanawiam dojechać przez Czechy. Do granicy asfaltem i szutrem. Droga się kończy i co dalej. Na mapie widać jakąś ścieżynę ale tu jej nie ma. Może była kiedyś, ale gdy każdy ma furę mogła zarosnąć. Schodzę do strumienia. Po drugiej stronie Czechy. Idę wzdłuż ale po czeskiej stronie ani śladu ścieżki. Krzaki i bujne chwaściska coraz bardziej utrudniają marsz. Rezygnuje i wdrapuję się na górę. Jeszcze raz jadę szutrówką tym razem uważniej i znowu nic.
Zjeżdżam do strumienia i gleba. Koło wpadło w wielką dziurę i przeleciałem przez kierownik.
Luuuz, nie pierwszy i nie ostatni zapewne. Tym razem przechodzę przez strumień i szukam u sąsiadów. Jest. Była zupełnie blisko. Szuter, asfalt pod górę do lasu a w lesie ... asfalt. Trochę pokrzywiony ale jedzie się szybko. Punkt za tablicą POZOR HRANICA . I co teraz. Można wybrać drogę krótszą ale wtedy trzeba przedzierać się przez las, albo dłuższą komfortową. Wjeżdżam w las ale po 20m się wycofuję. Czuję że kiepsko u mnie z siłami. A tu dłuuuugi zjazd przez las po dobrej drodze. Więc jadę w dół i w dół.


Mijam Srbska i granicę w Miłoszowie. No i teraz jak się zjechało to trzeba wjechać. Słońce świeci, poziomice gęsto. W górę. Jak się już przywitało Wielką stróżę to do W13 bez problemu, chociaż ścieżka na mapie jest ciut dalej niż w rzeczywistości.
W11 jakoś z marszu. Raczej łatwy punkt.
W10 niby prosty a się zaplątałem i straciłem dużo czasu i resztki sił. Odmierzałem odległość, ale mój licznik ciut zaniża i przejechałem właściwą ścieżkę mimo że wyraźnie było widać ślady opon rowerowych. Niestety tam gdzie mnie zaprowadził licznik nie było ścieżki, ale na moje nieszczęście była 100m dalej i były tam jakieś ślady. I to pewnie Theliego. Tak jak on wpakowałem się w tę ścieżkę i dalej gdzie jazda była prawie niemożliwa przez głębokie koleiny. Zawróciłem lekko wnerwiony z zamiarem sprawdzenia wcześniejszej ścieżki i W10 zaliczony. Kurna to było takie proste a przez zamroczenie 30min w plecy, że o siłach nie wspomnę.
W09 w fajnym miejscu na łysym wzgórzu przy skałkach. Oczywiście najpierw trzeba było trochę podjechać ale potem można było zjechać :).
Do W08 lesnym szutrem. Szybko i w zasadzie bezboleśnie, poza końcówką, gdzie po raz kolejny natknąłem się na zarośnięte wysoką trawą b.głębokie koleiny. Jechać po tym ciężko i nogę można zwichnąć.
Powrót do bazy w Zarębie obok malowniczego zakładu karnego.
Jest już po 15 gdy oddaję kartę z pierwszej pętli. Idę po michę makaronu. A potem po drugą. Mam wrażenie że zjadłbym przysłowiowego konia z kopytami. Idę na mały przepak. Uzupełniam płyny i batony. Trochę suszę buty i zmieniam skarpety. Smaruję łańcuch. Odwlekam wyjazd na drugą pętlę.
Kompletnie nie czuję się na siłach. Łeb nie ciut boli i mam ochotę poleżeć pół godziny w chłodnej sali. Z trudem odpycham tę myśl i wyjeżdżam. Jest 16:00. Postanawiam pojechać powoli z godzinkę. Może po 17:00 sie ochłodzi i kryzys minie. Noga nie podaje. Byle do granicy lasu. Tam się odetchnie. Na całą drugą pętlę nie mam najmniejszych szans, więc skreślam oddalone PK.
E01 jest blisko, ale zostawię go sobie na powrót.
E03 polana na szczycie. Łatwy. Jak się już podjedzie :)
Szybki zjazd i mijam właściwy skręt. zjeżdżam ze szlaku na drogę. Powrót na zielony i raczej psim swędem niż poprawną nawigacją odnajduję E06, który jest w zarośniętym wąwozie u zbiegu 2 strumieni. E13 odpuszczam. Jest za Wielką strużą, która dała mi już dzisiaj w kość. Przejeżdżam przez słoneczną Leśną. Zupełnie inaczej ją zapamiętałem po zeszłorocznym pobycie.
Dalej niebieskim szlakiem rowerowym do E10. Znowu mozolnie po górę. Kryzys trzyma. Całe szczęście jadę w cieniu. Potem szybki krótki zjazd i podbijam E10, który jest w sporym zagłębieniu. Popełniam błąd i zamiast wrócić na szlak rowerowy zjeżdżam do asfaltu.
No i teraz żeby dojechać do E14 muszę wysokość nadrobić. Ostatni odcinek tak mnie wyczerpuje że będąc 50m od punktu szukam go dobre 20 minut. Mapa mi już nic nie mówi a dodatkowo w błąd wprowadza mnie miejscowy. Dojeżdżam do czarnego szlaku rowerowego i orientuję się gdzie jestem. Zawracam i już bez problemu znajduje lampion.
W dole majaczy droga którą mogę dojechać do E12. Zjeżdżam przez łąkę na azymut. Idzie nawet sprawnie gdy nagle wpadam na elektrycznego pastucha! Cienki drut opiera się na główce ramy, a mój rower prze na dół. Drut się mocno rozciąga i przez chwilę wydaje mi się że będzie jak na kreskówce – drut wróci do swojej pozycji wpierw wystrzeliwując mnie jak z procy. Jednak nie. Pęka a ja dostaję strzał w łydkę.
Słońce zaczyna się chować robi się chłodniej. Mimo to i tak żłopię wodę jakbym z pustyni wrócił. Izotonik nie wchodzi, batonów nie ruszyłem.
Jadę na E12. Jest schowany pod mostem. Fajny punkt.
Do E11 na starym nieczynnym moście mam zamiar dojechać nasypem kolejowym. Nie znajduję go i jadę naokoło przez Gryfów Śląski, gdzie spotykam Radzia. Oczywiście wciska mi kit jak to przypadkiem sie zgubiliśmy na W06 ;). Trochę wylewamy żale jak to nam kiepsko idzie i każdy jedzie w swoją stronę. Dojeżdżam do mostu, podbijam kartę i schodząc nie zauważam kamienia w trawie. Nóżka się wygina i do zmęczenia dokładam ból w kolanie. Jadę na E09. Słońce już poniżej horyzontu. Robi się przyjemnie chłodno. E09 jest przy brzegu jeziora w OW złoty potok. Piękny zjazd, podbicie karty i... Jak ja podjadę? Kolano napieprza, sił brak. Zaciskam zęby i powoli w górę. Gdy wracam na drogę jest już ciemno. Nie ma mowy o zaliczeniu E07 tli się jeszcze nadzieja na E01, który jest bardziej po drodze. Niestety ból kolana nie ustępuje a lampka w zasadzie nic nie oświetla. W Leśnej już wiem że o E01 mogę zapomnieć. Zwłaszcza że wg opisu to koniec ścieżki w wąwozie. Nawet jakbym miał więcej czasu to z tym oświetleniem nie dam rady. Z Leśnej do Lubania wybieram mniej uczęszczaną drogę. Ruch tam zerowy, ale za to pełno dziur i łat. A tyłek już dzisiaj swoje wycierpiał. W wielu miejscach jest też zupełnie ciemno i jadę z wytrzeszczem, żeby na coś nie wpaść. Droga się dłuży a czas ucieka szybko. Postanawiam na Zarębę skręcić w Kościelniku. Wygląda na łatwiejszy przejazd i bez wspinaczki. Niestety na mapie tan przejazd jest częściowo ukryty pod wlepką z telefonami do orgów. Dzięki :/
Zjeżdżam jednak w jakąś boczną drogę. Jest asfaltowa i niby kierunek ma dobry. W tle światła kamieniołomów. Po kilku minutach kopalnia znalazła się nie po tej stronie co trzeba. Zawracam.
Jadę wolniej, by dojrzeć właściwy zjazd. Jest leśna droga. W świetle latarki ledwo widać doły i kałuże. Jadę powoli. Sprawdzam czas. Kiepsko. Przejeżdżam przez drogę która prowadzi od rampy kolejowej do kamieniołomów. Już wiem gdzie jestem. Jeszcze trochę terenu i jestem w bazie. Ale znów na drodze te cholerne zarośnięte koleiny! Brakuje mi gleby do pełni szczęścia. Zwalniam jeszcze bardziej, Byle do przodu. W końcu pierwsze zabudowania i za chwilę podjeżdżam do szkoły. Skręcam w bramę i WTF!! Nie zauważyłem krawężnika przed bramą i koła łapie uślizg. Podpieram sie w ostatniej chwili. Schodzę z roweru. Mam dość. Oddaję kartę sędziom. Jest 21:53.
7 minut zapasu. Rzucam sie na wodę a potem szukam Radzia, który już pewnie gdzieś siedzi obżarty. Nie znajduję go jednak i idę na makaron. Siedzę podpierając głowę i staram się zjeść. Wchodzi jednak opornie i po połowie odpuszczam. Nie dam rady. PIIIIIĆ!

Ostatecznie okazało się że zająłem 23 miejsce na 48 startujących. Na drugiej pętli byłem pewien że swojego miejsca będę szukał na końcu listy.
Dawno się tak nie stargałem ale za rok pojawię się tam na pewno,
Super impreza a Organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Jeśli ja jako maruderos nie mogę się przyczepić to znaczy że warto się pojawić :)

A na deser zamek Czocha


Kategoria Imprezy