Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi chrisEM z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 7831.01 kilometrów w tym 2718.94 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 36418 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy chrisEM.bikestats.pl
  • DST 51.82km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:36
  • VAVG 19.93km/h
  • VMAX 32.46km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • HRmax 162 ( 92%)
  • HRavg 132 ( 75%)
  • Podjazdy 184m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na wschód od Skierniewic

Niedziela, 13 listopada 2011 · dodano: 14.11.2011 | Komentarze 0

Chłodno, chłodniej, ...rwa ale ZIMNO!


Kategoria sponton


  • DST 48.69km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:32
  • VAVG 19.22km/h
  • VMAX 36.69km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 166 ( 94%)
  • HRavg 131 ( 74%)
  • Podjazdy 117m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesiennie, z wolna, po BPK

Poniedziałek, 7 listopada 2011 · dodano: 07.11.2011 | Komentarze 0

Trochę czasu zajęło zanim , po ostatnim Harpie, doprowadziłem Speca do użytku.
Korzystając z wyjątkowej listopadowej pogody chciałem go wypróbować gdzieś dalej od Skierek. Ciężko było się jednak zerwać w niedzielę o poranku więc pozostał stary dobry Bolimowski.

Trasę wytyczył kolega Arkadiusz i uporczywie trzymał się nakreślonej na mapie linii. Powinien jeździć na Harpa ;)

Nie dał się naciągnąć na żadne zmiany. Więc tak jechaliśmy sobie z wolna raz tylko zmieniając tempo jazdy i wyjeżdżając poza zaplanowaną trasę.
Zza ogrodzenia w okolicach Tartaku Bolimowskiego wypadło w liczbie 5 sporej wielkości burków. Odruch warunkowy zadziałał i zaczęliśmy spieprzać ile sił w nogach, w sfora za nami. Dobrze że wziąłem Speca, bo zanim rozbujałbym Uniego na tych wertepach to mógłbym poczuć psie zęby na łydzie. I tu też zrobiłem maks prędkość :)
Trasa przebiegała głównie lasem, więc nie przeszkadzał wiatr, który podobno dzisiaj wiał mocniej. Gdzieś w na Trakcie Bolimowskim mijamy 2 oszpejowanych bajkerów z logo mazovii na trykotach.
Nawet kawałek górki znalazłem.

Generalnie przyroda szykuje się do zamarcia, ale sezon w tym roku długi.


Kategoria sponton


  • DST 36.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 24.00km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 150 ( 85%)
  • HRavg 130 ( 74%)
  • Sprzęt Xenon
  • Aktywność Jazda na rowerze

szosa sucha

Niedziela, 30 października 2011 · dodano: 30.10.2011 | Komentarze 1

Po ciężkim tygodniu pogodynka postanowiła mnie dobić i na łikend zapowiedziała deszcz.
Niedzielny poranek był ponury, ale całkiem ciepły.
Udaje mi się zgrać na rower z Bartem. Chyba pierwszy raz w tym roku.
Pogoda robi się słoneczna a temp na poziomie 14st. Można było się jednak gdzieś dalej wybrać.
Cóż, w tej chwili pozostały nam już wokół skierniewickie asfalty. (spec się jeszcze nie pozbierał po Harpaganie)
Sprawdzamy trasę pod Radziową kolarkę ;). Jeśli jeszcze kilka okolicznych dróg doprowadzą do stanu używalność to też trzeba będzie podjąć kolejną inwestycję.




  • DST 177.00km
  • Teren 100.00km
  • Czas 09:15
  • VAVG 19.14km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • HRmax 177 (101%)
  • HRavg 144 ( 82%)
  • Podjazdy 1742m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

HARPAGAN 42 - Elbląg

Sobota, 15 października 2011 · dodano: 17.10.2011 | Komentarze 5



Jedziemy na harpa. Humory dopisują, pogoda do pewnego momentu też.
Jedzie nasza trójca Theli, Bart no i ja we własnej osobie.

Tym razem udało nam się spóźnić z wyjazdem tylko 1,5 albo 2. Bart spakowany od 2 dni zapomniał części mapnika i musieliśmy zrobić zawrotkę, ja tym razem dołożyłem jakieś 1,5. A Radziu o dziwo tym razem nic. Okazało się że się ustawił na browar w Elblągu. :)
Po przyjeździe standard w postaci przygotowań na dzień następny. Co pewien czas sprawdzamy pogodę, która u synoptyków zmienia się jak w kalejdoskopie.
Piesi już na trasie i wcale im nie zazdrościmy. Pada. I będzie tak popadywać do wschodu słońca i trochę dłużej. Przewalone. Nie wiadomo jak się ubrać. Jazda przez 12h w przemoczonych szmatach i butach przy temp. odczuwalnej 5stC nie należy do przyjemnych.
Sen nie chce przyjść, światło na sali pali się całą noc. Trochę kimam, ale o 4 idę pomajstrować jeszcze przy rowerze. Spotykam piechurów, którzy zeszli już z trasy. Opowiadają jakieś niestworzone historie o przewyższeniach, stromych podejściach, zasysającym błocie, wodzie i ukrytych PK. Oni na drugą pętlę nie wychodzą. Mają dość. Miło się gada, ale o 5 idę się oszpejować. A chrzanić. Ubieram się słabiej niż mam na to ochotę. Mamy dziś napierać więc liczę na to że się rozgrzeję.
6:30 kropi ale nie jest zimno.
No to start. POSZLI!
:) minie jeszcze kilka minut zanim się zbierzemy i pojedziemy.
Jadę z Radziem. Nie mam ochoty na samotne napieranie w taką pogodę. Bart postanawia nie napierać i jedzie sam. Radziu kreśli plan. W myślach. i już na pierwszym PK łamie zasadę nie zmieniania planu :). Jedziemy na PK19 zamiast planowanego PK8.
Po drodze wyprzedza nas Bart. A potem my jego. Na PK w miarę sprawnie biorąc pod uwagę ciemności, deszcz i zaparowane okulary. Z wyjazdem na następny PK trochę gorzej. Szlajamy się po ogródkach działkowych. Wyjeżdżamy w końcu na asfalt i tniemy do PK8. Skręt o 200m za wcześnie i po krótkim odcinku przez las lądujemy na polu, które nasiąknięte do granic wsysa nasze koła. Wyjeżdżamy na właściwą ścieżkę, która jest już rozjeżdżona przez tabuny kół tych którzy tu buli przed nami. Dojeżdżamy do lasu i z buta. Zrobił się mały korek. Ludzie idą do punktu lub z niego wracają wąską leśną drogą, lub raczej tym co z niej zostało. Błotna maź wciska się pod ochraniacze, które dzielnie trzymają się butów. Po podbiciu PK i wyjściu z lasu widzę że obecnie noszę rozmiar buta 50. Nie! to 10kg błota wcisnęło się pod ochraniacze i wypchnęło nosek. Tracimy czas na pozbycie się zbędnego balastu i jedziemy dalej.
Znowu fragment asfaltu i uderzamy na czerwony szlak - teraz mogę powiedzieć niech go szlag! Przed nami Josiv na liściach traci przyczepność i zalicza szlif. Jest cały więc jedziemy dalej. Zaczyna się robić ciekawie. W lesie teren z pofałdowanego zmienia się niemalże w Beskid jakiś! Prowadzimy rowery, zjeżdżając na butach lub tyłkach (jak ja np) Zebrało się sporo uczestników na tym szlaku, ale poza mną i Thelim większość chyba wybrała wariant dotarcia wąwozem do strumienia. My pniemy się dalej w górę. W pewnym momencie zjeżdżamy ze szlaku by uderzać na azymut. Opcja jest o tyle trudna, że tu wąwóz jest obok wąwozu i nachylenia stoków są spore. Przedzieramy się przez krzaki. Gdzieś przed nami słychać ruch - pewnie inni zawodnicy. Po chwili jednak widzimy głęboki ślady jakiegoś większego zwierza. Brniemy dołem wąwozu ale zaczynamy coraz bardziej zapadać się w błoto, więc wspinamy się w górę by po chwili znowu ślizgać się w dół. jest strumień. Dalej w dół strumienia. Tu musi być jakaś polana. Po następnych kilkunastu minutach brodzenia wzdłuż strumienia, zatrzymujemy się by podjąć decyzję co dalej. Za nami słychać głosy. Spora grupa napieraczy z rowerami podąża naszym śladem. jest wesoło w tej wietnamskiej dżungli. :)

W grupie żołnierzy jest też Bart, którego omyłkowo biorę za szpiega Wietkongu. Rzucam w niego granatem. Całe szczęście chybiam.
Jeszcze trochę przedzierania. jeden strumień, drugi strumień i już jesteśmy. jedyne 1,5 h po poprzednim PK.
A jak się okazało na PK można było dojechać suchą stopą. Ale co tam, co bym przy ognisku wnukom opowiadał :)
Teraz na 16. Po wyjechaniu na asfalt zatrzymujemy się na przystanku. 3PK - 3h. Pada propozycja by się już nie wygłupiać i jechać na lajcie. Tereny piękne, pooglądamy sobie. Ja jeszcze zdejmuję ochraniacze, które dosyć szczelnie wypełniło błoto, tym razem już nie tylko nosek ale tak ogólnie po kostki mam 1-2cm warstwę błota. Przywiązuję te 8kg do plecaka i jedziemy dalej.

gdzieś po drodze wyskakuje przed nas Bart. Szlajał się po krzakach. Wkręca nas że tam jest punkt i szukał go 40minut. Łykamy kit, ale gdy mamy skręcać w błoto z uśmiechem na gębie informuje nas że to jednak ściema. Łobuz jeden.
Niedaleko PK znowu mała skucha i zamiast w lewo napieramy pod górę. Bart zostaje w tyle porobić fotki.

Pniemy pod górę, ale kierunek coś się nie zgadza i zawracamy.
Na punkcie uśmiechnięty...Bart. My mniej.

Jedziemy dalej na PK20. Na starcie poinformowano nas że ten punkt możemy zrobić bez rowerów. Tak też robimy. Tzn dojeżdżamy możliwie blisko, a dalej z buta. Okazało się jednak że można go było zrobić dużo szybciej podjeżdżając nieczynną linią kolejową. Ech, idzie nam dzisiaj, idzie. Plan dalszy to PK10. Długi przelot szlakiem. Theli chyba lekko podkurwiony zaciska ostro. Jedziemy w małej grupie jeszcze z kilkoma bajkerami. Mimo piachu, błota itp tempo jest wysokie. Nagle Theli się zatrzymuje i oznajmia że zamiast jechać na północny wschód jedziemy na.... południe. Tak południe. Patrzę na mapę i zastanawiam się jak to zrobiliśmy. Ok no to jest już dupa do kwadratu. Odpuszczamy 1/3 pętli i jedziemy na PK17. Pojawia się coraz więcej asfaltów. Ale też przebiegi między punktami są coraz dłuższe.
Theli wytrenowany na Kwasowcu pod skierkami zaczyna narzucać wysokie tempo. Wysokie jak na tę chwilę. Bo jedzie nam się momentami bardzo ciężko. Nie wiedzieć czemu.
I tak sobie zaliczamy następne PK. Już bez większych historii. Odpuszczamy PK6. Znów dogania nas Bart. Mówi że wraca na bazę bo bolą go kolana. Zazdrościmy mu tej decyzji. Zaczęło robić się zimno a buty i rękawice mokre, więc fajnie nie jest. Długie asfalty dają mi w kość. Pomiędzy punktami nagle odcina mi zasilanie. Nie mogę się wkręcić. chwilę jeszcze walczę, ale po kilku kilometrach mówię Radziowi żeby jechał dalej sam. Chłop się jednak lituje i zatrzymujemy się przy sklepie. Jemy ciacha i banany. Odrobinę się odbudowuję i jedziemy dalej. Przy mijanych sklepach spotykamy następnych harpaganowców. Nie tylko ja mam dość na dziś. Skręcamy na PK12. Na mapie widzę że to jakaś górka. Rezygnuję. Nasilający się ból kolana i ogólna agonia przełącza mnie w tryb awaryjny i wracam na bazę. 10-15km/h więcej nie daję rady. Zaciskam zęby na każdym podjeździe. Przeżyłem to już w tym roku na Izerskiej Wyrypie. Pod koniec kolano tak napieprzało że gryzłem gripy. Staram się nie przeciążać lewej nogi. Wyprzedzają mnie kolejni rowerzyści. Po drodze jest PK18. Skręcać, nie skręcać? A uj! Najwyżej mnie przywiozą łazikiem na bazę. Do punktu jest z górki. Ale jak wrócić. Wyczłapuję się z lasu. Idę ,prowadzę rower. Spotykam Barta.
YY, Miał do bazy jechać, oszust jeden, już go kolana nie bolą :)
Wsiadam na rower i powoli jadę na najlżejszym przełożeniu. Spotykam Radzia zmierzającego na PK18. Chwilę gadamy i dalej każdy w swoją stronę. Całe szczęście że po dotarciu do asfaltu jeszcze tylko chwila pod górę a poteeeeeeem dłuuuuuugi zjazd do samego Elbląga. 17:50 jestem w centrum. Stoję na światłach, gdy podjeżdża 2 bajkerów:
-Na 5?
-Tak ale chyba się nie wyrobię
-A my jedziemy
-To jadę z wami
Chłopaki jechali na zmiany i mieli takie tempo, że 18:22 meldujemy się na mecie.
Jaaaa, wreszcie koniec. Mam dość. Bolące kolano, pieluszkowe zapalenie skóry, zmarznięte paluchy, delirka (dopiero w bazie zorientowałem się że wypiłem tylko 2l)
Odnajduję chłopaków, jemy przydziałową zupę. lekki retusz własnej osoby i idziemy do pizzeri czik-czuk na pizze i izotonik. (polecam lokal - dzień wcześniej jedliśmy tam super spaghetti).
Jeszcze dekoracja i teletombola i sen kamienny.
Rano wizyta na starówce i kurs na chatę.

Impreza udana. Był pot, łzy i , no krwi nie było.
Super tereny to trzeba przyznać. Brak nam takich na Mazowszu.
No to do wiosennego.

a tak wyglądały nasze łowery





  • DST 48.90km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 23.10km/h
  • VMAX 46.52km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 174 ( 99%)
  • HRavg 139 ( 79%)
  • Podjazdy 159m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

BPK - spacer

Niedziela, 9 października 2011 · dodano: 12.10.2011 | Komentarze 2



Wyprowadziłem speca na spacer.

Nie wiało i wbrew pozorom było ciepło.
11,5 do 14 w słońcu.
Niestety uległem pozorom i się za ciepło ubrałem.
Jesienne portki i bluza/folia rogelli
Efekt taki, że juz na Miedniewicach ściągałem termiczną i jechałem w samej bluzie.
Portek nie ściągnąłem :) i mimo że jechałem z wolna - by sie nie spocić zbytnio to i tak lało się ze mnie. Rękawiczki zajebiste z go sportu mokre, portki mokre a pod bluzą warstwa wody.
Traska po PB ta co ostatnio z Radziem, tylko że do autobana dojechałem.
No budujo chłopy, może zdonżo na ewro.

Fajny relaks, cisza, spokój, szuter pod kołami.
W lesie można pokontemplować zwróconym na północ

lub na południe

Nic tylko jechać i jechać...


PS a w drodze powrotnej widziałem takie cudo

Jak wygram w totka też se pierdykne takom stodołe :)




  • DST 217.00km
  • Teren 70.00km
  • Czas 09:27
  • VAVG 22.96km/h
  • VMAX 50.93km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 176 (100%)
  • HRavg 146 ( 83%)
  • Podjazdy 1010m
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

PPM - Jesinne Trudy - Cieszyno

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 26.09.2011 | Komentarze 0

Całość trasy z grubsza opisał już Theli http://theli.bikestats.pl/589270,Jesienne-Trudy-Cieszyno.html
Więc pozostaje dodać mi tylko 3 grosze.
Wyjazd doszedł do skutku, choć się nie zapowiadało. Theli złamał się jednak w ostatniej chwili i oderwał się granatem od klawiatury. Ja przetrąciłem sobie nadgarstki szpadlem i żeśmy pojechali. Twarze zarośnięte i zmęczone.
Dobrze że radyja we wozie nie mam to gadaliśmy i dzięki temu nie usnąłem. Mimo nawigacji dżipies nie skręciliśmy tam gdzie trzeba, ale nie ma tego złego. Trafiła nam się kolacja. I już o 3:20 gdy zgasło światło w mej głowie też wyłącznik stęknął i załączył się dopiero o 6AM. Dobrze że spaliśmy na profi materacach w normalnych łóżkach bo inaczej to mógłbym sobie imprezę odpuścić. A tak o dziwo nawet nie czułem się senny. Jednak kompletnie nieprzygotowany sprzęt i łachy odroczyły nas start o dobre 40 minut.
Mapniczek Miry, który miał mi objawić nowe nieznane oblicze nawigacji okazał się nie pasujący na mą carbonową kierkę s-works :). Więc lżejszy o to dziadostwo i luźniejszy, gdyż nie musiałem nawigować, pojechałem trzymając się koła Radziowego, który chyba postanowił te 40 minut nadrobić. Przez pierwsze 2 punkty regulowaliśmy rołery :). Szkoda że nie nasmarowaliśmy jeszcze łańcuchów bo będą nam tak jęczeć przez następne 11h. Za jednym z pierwszych PK Radziu zalicza pierwszą glebę. Wywala się centralnie przede mną. Daję po heblach i oczami wyobraźni już widzę jak ląduję ryjem w błocie. Pewnie by tak było, ale dzisiaj pode mną Epic, który ocala mi tyłek i żebra Radzia. Przez pierwsze 8 PK asfalty większości. Bez mapy przed sobą to straszne nudy. Szykowałem się na szlajanie po lasach.
Proponuję Radziowi że dam mu zmianę. Gasi mój zapał pytaniem - A dasz radę?
No cóż. Mimo wszystko wyjeżdżam na czoło.
Dzień ciepły i wiatr bliski zeru. Jedzie się naprawdę klasa. Po zaliczeniu ósmego PK w bidonach sucho. Zajeżdżamy do sklepu. Tankowanie i mały popas. Pogadanka z innym bajkerem biorącym udział w tej samej imprezie.
Kolejne PK na trasie oferują więcej terenu. A i my sami obieramy nie zawsze najszybsze, ale z pewnością ciekawsze warianty terenowe. Pojawiły się pagórki, błotko i doły. Piachów na które przygotowywał mnie Theli praktycznie brak.
Szpeszjal spisuje się naprawdę zajebiście. Daje sporo radochy. Skręca tak jak chcę i wtedy kiedy chcę. Kiedy chcę przyspieszam i hamuję. Na Crossowym Unibiku zawsze na każdą z tych czynności potrzebowałem więcej czasu. Szczególnie przyspieszanie wymagało samozaparcia. Sorry Uni, ale chyba jesteś za gruby :)
Szalejemy tak sobie, nawet w kilku miejscach udaje mi się wykazać nawigacyjnie, ale w pewnym momencie zauważam że po każdym batonie ciężej mi się jedzie. Czuję już do nich lekki wstręt. To pierwsze oznaki kryzysu. Ciepło tego dnia też daje mi się już we znaki, więc każdy las daje ulgę. Przed jednym z przedostatnich PK zaliczamy pierwszą poważniejszą wtopę nawigacyjną. Na dodatek jedziemy jakąś popapraną drogą z głębokimi koleinami wypełnionymi wodą. Czuję już pewną słabość w rękach i coraz trudniej mi się lawiruje pomiędzy kałużami. W pewnym momencie Radziu dostrzega swoją pomyłkę i szczerze się do niej przyznaje. Czuję się skonany i nie mam ochoty wracać tymi dołami. Nie ma jednak wyjścia. Chwytam mocniej kierę i jadę. W pewnym momencie słyszę za sobą okrzyk - O rzesz k..a! i głuchy łomot. Hamuję, odwracam się i widzę Theliego jak leży na wysepce pomiędzy głębokimi koleinami i zwija się z bólu. Kółko mu się uśliznęło. Zbiera się po 5 minutach i jedziemy dalej. Jeszcze 2 PK i zmierzamy w stronę bazy. Docieramy przed zachodem słońca. Z kompletem PK. To już drugi raz w naszej karierze :)
Na miejscu schodzi z nas reszta ciśnienia. Jemy zupkę, ja z dokładką. Słodką bułę z przydziału i zalegamy w domku. Jeszcze walka z inwazją komarów i ględzimy sobie przy piwku. Opijamy jazdę i pierwszy udany wyjazd Szpeca na imprezę.
Zalegam snem kamiennym. Rano czuję lekkie zakwasy, ale gorsze jest odwodnienie i obdarty tyłek, który zresztą już wczoraj odbierał przyjemność z rowerowania.
Śniadanko, pakowanko i 8:30 wyjazd do domu. Szkoda bo dzień piękny i można by posiedzieć nad bajorkiem. W domu czeka jednak robota. Ech. Dojeżdżamy jakoś tak spokojnie i bez sensacji.
Dobrze że się wyrwaliśmy z domu. Wyjazd udany. Okolice miłe. Organizacyjnie też nie można się przyczepić. Może tylko o to że za łatwo poustawiane te PK.
A tak poza tym? Zajęliśmy 9 miejsce :)

ps. Tak zapinaliśmy na metę że nie było kiedy fotek porobić.
Elementem charakterystycznym trasy były małe kościółki, wielce urokliwe.


Kategoria Imprezy


  • DST 22.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 22.00km/h
  • Sprzęt Xenon
  • Aktywność Jazda na rowerze

do i z roboty - dzień bez samochodu

Czwartek, 22 września 2011 · dodano: 22.09.2011 | Komentarze 0

Dziś dzień bez samochodu, ale patrząc na Warszawskie ulice można wysnuć wniosek jeden - jak ktoś coś nam próbuje narzucić to na pewno zrobimy odwrotnie. Taki przewrotny charakter Polaka. Tak więc korki straszne i dlatego miałem podwójną radochę śmigając na rowerze. A pogoda dopisuje, ciepło jeszcze i nie pada.




  • DST 31.00km
  • Teren 26.00km
  • Czas 01:18
  • VAVG 23.85km/h
  • Sprzęt Speszial
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bolimowski z Thelim na EPICU :)

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 19.09.2011 | Komentarze 0

Epic od tygodnia pod strzechą, ale dopiero teraz wyjechał w teren.
Theli zabrał mnie na swoją trasę testową w terenie. Co prawda to tylko Bolimowski Park Krajobrazowy ale dołów, wertepów i korzeni jest wystarczająco by sprawdzić zawieszenie w nowym, wymarzonym i wyczekiwanym bajku.
I wnioski w testów są takie, że Epic jeździ prawie sam :) - skręca jak szatan i dodaje +10 do mocy w girach.
Problemem są jednak komary na zębach, bo podczas jazdy gęba sama się śmieje.
Teraz tylko znaleźć więcej czasu i nirvana blisko.
To tyle, chociaż mógłbym napisać mały poemat i powieść i pieśń pochwalną a to dopiero 30km w siodle.


Kategoria sponton


  • DST 170.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 11:00
  • VAVG 15.45km/h
  • VMAX 58.28km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 175 (100%)
  • HRavg 136 ( 77%)
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Xenon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyrypanie na IWW

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 25.08.2011 | Komentarze 6

Byłem na I edycji Izerskiej Wyrypy i po tamtych przeżyciach wyjazd tegoroczny był jak pielgrzymka lub jak terapia. Postanawiam jechać zreanimowanym po zeszłorocznej powodzi samochodem i to też dodało klimatu do wyjazdu.
Tym razem jadę z Thelim. Więc jakby co to będzie raźniej :)
Wyjazd bez większych niespodzianek. Tylko 2,5h obsuwy. Droga wlecze się koszmarnie a Radziu na każdej stacji orlenu poszukuje jakiś mitycznych kanapek ;) . Przejeżdżamy przez 2 fronty burzowe z oberwaniem chmury.
We Wrocławiu jeszcze 1h na zakupy Radzia plus 1h na popas i tankowanie. Na miejscu jesteśmy przed 22. Przygotowanie rowerów, bo przecież nie można było tego zrobić w domu :) , kolacja i jest 24. I wtedy okazuje się że odprawa jest o 6 z start o 7 a nie jak nam się zdawało o 8, czyly godzinka mniej snu. Poranek w normie. Bez emocji i niespodzianek. Zabrałem tylko krótkie portki, ale pogoda zapowiada się dobrze i Radziu pożycza mi nogawki, więc zmarznąć nie powinienem.
Problem z doborem ciuchów jest taki, że na mocnych podjazdach pot leci strumieniami a na szybkich zjazdach robi się zimno. Limit czasu to godz, 22 i może już człowiekiem telepać.
Decyduję się założyć nogawki i koszulkę z długim rękawem.
Organizatorzy przygotowali 2 pętle po 75 km w optymalnym wariancie. W bazie rajdu otrzymujemy mikro mapki z zaznaczonymi punktami na których są rozdawane mapy właściwe, więc kto nie zapoznał się z mapą rejonu to wariant pętli wybierał w ciemno.
Za mnie wybrał Radziu :) , którego postanowiłem sie trzymać dopóki sił wystarczy.
A wybór był taki że jedziemy najpierw pętlę wschodnią a pojechaliśmy zachodnią.
Spoko, znam już tę opcję wyboru z Harpagana w Osowie ;).
W05 zaliczone w małej grupce, ale na W02 już tylko we 2. Radziu upiera się że punkt jest dalej i chwilę marudzimy. Mój licznik nie działa więc mogę opierać się tylko na topo mapy. Jedziemy dalej i zaliczamy PK z drugiej strony i mamy już kilka minut straty. Dla mnie jest to zła wiadomość bo wiem że teraz Radziu dociśnie, a ja mogę za nim nie nadążyć.
Na W01 proponuję nieśmiało wariant bardziej przejezdny ale Kierownik wycieczki wybiera terenowy więc dalej jedzie w mokrych butach. Niemniej na punkcie jesteśmy szybko.
W03 też z rozpędu tzn po asfalcie. W lesie Theli zalicza glebę gdy okazuje się że obranym zjazdem jednak nie zjedzie. Ja spękałem i rower sprowadzam. Na grodzisku tracimy czas na ustalenie południa gdyż widocznie mamy inaczej kompasy skalibrowane :).
Do W04 docieramy szlakiem. Nie wiem czemu nie wybraliśmy zdecydowanie krótszego wariantu bezpośrednio na południe. Na punkcie Kierownik wybiera niezrozumiałą dla mnie opcję przejazdu przez W07 by potem pojechać W06. Siedzę dzisiaj na kole więc do opcji 6 – 7 staram się przekonać tylko przez chwilę. Po wyjechaniu z W04 Radziu tnie przez rżysko i chwilę kręcimy się po polu.
Wyjeżdżamy na asfalt i jedziemy na W07. Spotykamy tam bajkerów z którymi zaczynaliśmy pętlę. Mają nad nami punkt przewagi.
Do W06 z krótką stratą bo dla zmyłki droga była rozkopana. Przed punktem Theli pakuje się w jakąś leśną ścieżkę a ja jadę drogą. Na punkcie czekam na niego, ale chyba był tu przede mną i gna już na następny PK. Hmm, znamy to zagranie z Dymna. Co nie Bart ;)
Mógł chociaż powiedzieć Kris liw mi elone! Z tobą nie zdobędę pucharka!
Trudno, dalej samotnie. Ale nie ma tego złego. Wreszcie mam czas żeby coś zjeść. Nikt nie pogania więc można się trochę rozejrzeć. Widoczki tu przednie a wioski z poniemiecką zabudową mają niepowtarzalny klimat.
No i licznik ni z tego ni z owego zaczął pokazywać dystans. :)
Zmieniam koncepcję i jadę na W12. Długi przelot asfaltem i zaczynam mozolny podjazd. Słońce dopieka, kamienista droga zrujnowana przez ciężki sprzęt. Dojeżdżam do lasu. Błogi cień i zjazd. Punkt stoi przy ścieżce, więc odnaleziony bez problemu. Następnie krótki podjazd do żółtego szlaku i zjazd do trzech lipek.
Do W14 postanawiam dojechać przez Czechy. Do granicy asfaltem i szutrem. Droga się kończy i co dalej. Na mapie widać jakąś ścieżynę ale tu jej nie ma. Może była kiedyś, ale gdy każdy ma furę mogła zarosnąć. Schodzę do strumienia. Po drugiej stronie Czechy. Idę wzdłuż ale po czeskiej stronie ani śladu ścieżki. Krzaki i bujne chwaściska coraz bardziej utrudniają marsz. Rezygnuje i wdrapuję się na górę. Jeszcze raz jadę szutrówką tym razem uważniej i znowu nic.
Zjeżdżam do strumienia i gleba. Koło wpadło w wielką dziurę i przeleciałem przez kierownik.
Luuuz, nie pierwszy i nie ostatni zapewne. Tym razem przechodzę przez strumień i szukam u sąsiadów. Jest. Była zupełnie blisko. Szuter, asfalt pod górę do lasu a w lesie ... asfalt. Trochę pokrzywiony ale jedzie się szybko. Punkt za tablicą POZOR HRANICA . I co teraz. Można wybrać drogę krótszą ale wtedy trzeba przedzierać się przez las, albo dłuższą komfortową. Wjeżdżam w las ale po 20m się wycofuję. Czuję że kiepsko u mnie z siłami. A tu dłuuuugi zjazd przez las po dobrej drodze. Więc jadę w dół i w dół.


Mijam Srbska i granicę w Miłoszowie. No i teraz jak się zjechało to trzeba wjechać. Słońce świeci, poziomice gęsto. W górę. Jak się już przywitało Wielką stróżę to do W13 bez problemu, chociaż ścieżka na mapie jest ciut dalej niż w rzeczywistości.
W11 jakoś z marszu. Raczej łatwy punkt.
W10 niby prosty a się zaplątałem i straciłem dużo czasu i resztki sił. Odmierzałem odległość, ale mój licznik ciut zaniża i przejechałem właściwą ścieżkę mimo że wyraźnie było widać ślady opon rowerowych. Niestety tam gdzie mnie zaprowadził licznik nie było ścieżki, ale na moje nieszczęście była 100m dalej i były tam jakieś ślady. I to pewnie Theliego. Tak jak on wpakowałem się w tę ścieżkę i dalej gdzie jazda była prawie niemożliwa przez głębokie koleiny. Zawróciłem lekko wnerwiony z zamiarem sprawdzenia wcześniejszej ścieżki i W10 zaliczony. Kurna to było takie proste a przez zamroczenie 30min w plecy, że o siłach nie wspomnę.
W09 w fajnym miejscu na łysym wzgórzu przy skałkach. Oczywiście najpierw trzeba było trochę podjechać ale potem można było zjechać :).
Do W08 lesnym szutrem. Szybko i w zasadzie bezboleśnie, poza końcówką, gdzie po raz kolejny natknąłem się na zarośnięte wysoką trawą b.głębokie koleiny. Jechać po tym ciężko i nogę można zwichnąć.
Powrót do bazy w Zarębie obok malowniczego zakładu karnego.
Jest już po 15 gdy oddaję kartę z pierwszej pętli. Idę po michę makaronu. A potem po drugą. Mam wrażenie że zjadłbym przysłowiowego konia z kopytami. Idę na mały przepak. Uzupełniam płyny i batony. Trochę suszę buty i zmieniam skarpety. Smaruję łańcuch. Odwlekam wyjazd na drugą pętlę.
Kompletnie nie czuję się na siłach. Łeb nie ciut boli i mam ochotę poleżeć pół godziny w chłodnej sali. Z trudem odpycham tę myśl i wyjeżdżam. Jest 16:00. Postanawiam pojechać powoli z godzinkę. Może po 17:00 sie ochłodzi i kryzys minie. Noga nie podaje. Byle do granicy lasu. Tam się odetchnie. Na całą drugą pętlę nie mam najmniejszych szans, więc skreślam oddalone PK.
E01 jest blisko, ale zostawię go sobie na powrót.
E03 polana na szczycie. Łatwy. Jak się już podjedzie :)
Szybki zjazd i mijam właściwy skręt. zjeżdżam ze szlaku na drogę. Powrót na zielony i raczej psim swędem niż poprawną nawigacją odnajduję E06, który jest w zarośniętym wąwozie u zbiegu 2 strumieni. E13 odpuszczam. Jest za Wielką strużą, która dała mi już dzisiaj w kość. Przejeżdżam przez słoneczną Leśną. Zupełnie inaczej ją zapamiętałem po zeszłorocznym pobycie.
Dalej niebieskim szlakiem rowerowym do E10. Znowu mozolnie po górę. Kryzys trzyma. Całe szczęście jadę w cieniu. Potem szybki krótki zjazd i podbijam E10, który jest w sporym zagłębieniu. Popełniam błąd i zamiast wrócić na szlak rowerowy zjeżdżam do asfaltu.
No i teraz żeby dojechać do E14 muszę wysokość nadrobić. Ostatni odcinek tak mnie wyczerpuje że będąc 50m od punktu szukam go dobre 20 minut. Mapa mi już nic nie mówi a dodatkowo w błąd wprowadza mnie miejscowy. Dojeżdżam do czarnego szlaku rowerowego i orientuję się gdzie jestem. Zawracam i już bez problemu znajduje lampion.
W dole majaczy droga którą mogę dojechać do E12. Zjeżdżam przez łąkę na azymut. Idzie nawet sprawnie gdy nagle wpadam na elektrycznego pastucha! Cienki drut opiera się na główce ramy, a mój rower prze na dół. Drut się mocno rozciąga i przez chwilę wydaje mi się że będzie jak na kreskówce – drut wróci do swojej pozycji wpierw wystrzeliwując mnie jak z procy. Jednak nie. Pęka a ja dostaję strzał w łydkę.
Słońce zaczyna się chować robi się chłodniej. Mimo to i tak żłopię wodę jakbym z pustyni wrócił. Izotonik nie wchodzi, batonów nie ruszyłem.
Jadę na E12. Jest schowany pod mostem. Fajny punkt.
Do E11 na starym nieczynnym moście mam zamiar dojechać nasypem kolejowym. Nie znajduję go i jadę naokoło przez Gryfów Śląski, gdzie spotykam Radzia. Oczywiście wciska mi kit jak to przypadkiem sie zgubiliśmy na W06 ;). Trochę wylewamy żale jak to nam kiepsko idzie i każdy jedzie w swoją stronę. Dojeżdżam do mostu, podbijam kartę i schodząc nie zauważam kamienia w trawie. Nóżka się wygina i do zmęczenia dokładam ból w kolanie. Jadę na E09. Słońce już poniżej horyzontu. Robi się przyjemnie chłodno. E09 jest przy brzegu jeziora w OW złoty potok. Piękny zjazd, podbicie karty i... Jak ja podjadę? Kolano napieprza, sił brak. Zaciskam zęby i powoli w górę. Gdy wracam na drogę jest już ciemno. Nie ma mowy o zaliczeniu E07 tli się jeszcze nadzieja na E01, który jest bardziej po drodze. Niestety ból kolana nie ustępuje a lampka w zasadzie nic nie oświetla. W Leśnej już wiem że o E01 mogę zapomnieć. Zwłaszcza że wg opisu to koniec ścieżki w wąwozie. Nawet jakbym miał więcej czasu to z tym oświetleniem nie dam rady. Z Leśnej do Lubania wybieram mniej uczęszczaną drogę. Ruch tam zerowy, ale za to pełno dziur i łat. A tyłek już dzisiaj swoje wycierpiał. W wielu miejscach jest też zupełnie ciemno i jadę z wytrzeszczem, żeby na coś nie wpaść. Droga się dłuży a czas ucieka szybko. Postanawiam na Zarębę skręcić w Kościelniku. Wygląda na łatwiejszy przejazd i bez wspinaczki. Niestety na mapie tan przejazd jest częściowo ukryty pod wlepką z telefonami do orgów. Dzięki :/
Zjeżdżam jednak w jakąś boczną drogę. Jest asfaltowa i niby kierunek ma dobry. W tle światła kamieniołomów. Po kilku minutach kopalnia znalazła się nie po tej stronie co trzeba. Zawracam.
Jadę wolniej, by dojrzeć właściwy zjazd. Jest leśna droga. W świetle latarki ledwo widać doły i kałuże. Jadę powoli. Sprawdzam czas. Kiepsko. Przejeżdżam przez drogę która prowadzi od rampy kolejowej do kamieniołomów. Już wiem gdzie jestem. Jeszcze trochę terenu i jestem w bazie. Ale znów na drodze te cholerne zarośnięte koleiny! Brakuje mi gleby do pełni szczęścia. Zwalniam jeszcze bardziej, Byle do przodu. W końcu pierwsze zabudowania i za chwilę podjeżdżam do szkoły. Skręcam w bramę i WTF!! Nie zauważyłem krawężnika przed bramą i koła łapie uślizg. Podpieram sie w ostatniej chwili. Schodzę z roweru. Mam dość. Oddaję kartę sędziom. Jest 21:53.
7 minut zapasu. Rzucam sie na wodę a potem szukam Radzia, który już pewnie gdzieś siedzi obżarty. Nie znajduję go jednak i idę na makaron. Siedzę podpierając głowę i staram się zjeść. Wchodzi jednak opornie i po połowie odpuszczam. Nie dam rady. PIIIIIĆ!

Ostatecznie okazało się że zająłem 23 miejsce na 48 startujących. Na drugiej pętli byłem pewien że swojego miejsca będę szukał na końcu listy.
Dawno się tak nie stargałem ale za rok pojawię się tam na pewno,
Super impreza a Organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Jeśli ja jako maruderos nie mogę się przyczepić to znaczy że warto się pojawić :)

A na deser zamek Czocha


Kategoria Imprezy


  • DST 61.57km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:48
  • VAVG 21.99km/h
  • VMAX 45.05km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 169 ( 96%)
  • HRavg 141 ( 80%)
  • Podjazdy 363m
  • Sprzęt Xenon
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klif pucki.

Piątek, 29 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0

Wykorzystując fakt że rano strzeliłem focha i nie chciałem jechać samochodem. W końcu mam kurde urlop, nie. Od samochodu też. Do Pucka jadę rowerem. Sam. Już trochę monotematycznie najpierw ścieżka na nasypie (tak jest najszybciej), potem kręcę się trochę po marinie puckiej i samym Pucku.

Potem wyjeżdżam ścieżką rowerową na klif gdzie dalej biegnie fajny singiel wzdłuż morza.


Droga powrotna przez Mechów, gdzie są groty określane jako największa osobliwość geologiczna na Pomorzu a może i dalej :).

Przez Mechów przebiega też szlak rowerowy architektury cysterskiej

Kolejny klasztor jest już w rękach prywatnych

I zdjęcie z cyklu młyny - tu pozostałość po młynie klasztormym.

Trzeba pochwalić lokalne władze, myślą pozytywnie o turystyce rowerowej.
Jeździć jest gdzie i nawet w lesie trudno się zgubić.

Dlatego dziwi mnie dlaczego tak wiele osób nie może rozstać się podczas urlopu ze swoim samochodem.

Mam nadzieję że wraz ze wzrostem udogodnień dla rowerzystów zacznie się też zmieniać mentalność rodaków.